21.04.24fs (2)

Adoracja Pana Jezusa stylem życia – ks. Tomasz Rąpała

Jestem szczęśliwym księdzem. Nie było nigdy momentu, w którym żałowałbym podjętej decyzji wejścia na drogę powołania kapłańskiego. Relacja z Panem Jezusem umacnia mnie w doświadczeniu, że w momencie podjęcia decyzji powołanie się odsłania. W sercu Boga było ono od zawsze. Wielką łaską jest zatem wypełnianie woli Bożej. Zawdzięczam to adoracji Jezusa Chrystusa od wczesnej młodości. Pochodzę z parafii w Nowym Sączu, gdzie Pan Jezus jest wystawiony w Najświętszym Sakramencie w ciągu dnia. Pociągał mnie ku sobie coraz bardziej, delikatnie i stanowczo. To tam, w modlitwie w ciszy najwięcej się dokonało i tak jest do dziś. W adoracji dokonuje się najwięcej w naszym życiu, w życiu Kościoła. Dlatego, wiem też i wierzę, że jeśli człowiek ma być człowiekiem, ksiądz księdzem, matka matką a ojciec ojcem – to adoracja Jezusa w Hostii jest „błogosławioną koniecznością”, a nie luksusem „kiedy znajdę na to czas”. Bo kto komu ofiarowuje czas? Bóg nam czy my Bogu? Kto jest panem czasu? Trzeba być hojnym, nie odliczać czasu, a wtedy poddajemy się wychowaniu i formacji Jezusowi Chrystusowi, który nas kocha i zawsze na nas czeka! Ma dla nas czas.

Bywa, że uczę się od najmłodszych. Prowadziłem niedawno rekolekcje dla kandydatów do sakramentu bierzmowania. Uderzyła mnie postawa jednego z uczestników. Ponieważ przyjechali z kilku parafii, na początku rekolekcji była integracja. Każdy z nich miał powiedzieć kilka zdań o sobie. Zaskakiwali, jak to młodzi,  raz po raz. Np. jedna dziewczyna siedząc ramię w ramię z koleżankami powiedziała, że nienawidzi ludzi. Inni dzielili się tym, że najbardziej lubią energetyki, a inni że nie lubią marchwi. A jeden z chłopców mówi tak: „kocham swoją rodzinę, jestem ministrantem, kocham Boga”. Zapadła na chwilę cisza. Kolejka biegła dalej. To wyznanie młodego chłopca pozostało w moich uszach do dzisiaj. KOCHAM BOGA. Dla niego było to zwyczajne, proste. A mi brzmi w sercu do dzisiaj. Dlaczego? Kiedy zakończyliśmy Mszę Świętą następnego dnia, klęczałem w ławce na dziękczynienie, on wychodzi z zakrystii, klęka przed Tabernakulum, skłonił się do samej ziemi, tak trwał przez kilka sekund, przeżegnał się i poszedł. Arcydzieło Ducha Świętego! Obraz piękniejszy niż w najlepszej galerii. Arcydzieło Ducha Świętego. Dowiedziałem się skąd zatem moc krótkiego świadectwa tego młodego chłopca. Okazało się potem, że adorują z całą rodziną… Styl życia. Jezus formuje od wewnątrz w codzienności, bo Bóg kocha naszą codzienność. Tam się realizuje wiara jako relacja z Jezusem, jako zażyła więź. Coraz bardziej dostrzegam prawdziwość słów, które przeczytałem jeszcze w Seminarium –  kard. Jean’a Danielou, powiedział, że „miasto, które nie adoruje Boga, staje się miastem nieludzkim”, bo przecież człowiek staje się tym, na co patrzy. Jeśli jesteśmy zdekoncentrowani, stajemy się niezadowoleni, smutni, powierzamy się lękom, a nie miłości Boga. Adoracja przywraca CENTRUM życia, sens życia. Człowiek nie potrafi wyprodukować sensu przez to, co robi, kim jest. Sens może być nadany, jest poza życiem. My nie jesteśmy „producentami” sensu. Wiktor Frankl, profesor psychiatrii i neurologii, który przeżył cztery obozy koncentracyjne w tym Auschwitz, mówił że „współczesny człowiek ma za co żyć, ale nie ma po co żyć. Ma środki, ale nie ma sensu”. Mawiał, że nie jesteśmy stworzeni do szczęścia , ale do sensu. Przychodzimy na adorację, jakby oddalając się od świata, „tracąc” siebie, by adorować Wcielony SENS-SŁOWO, który stał się ciałem i nadaje sens naszemu życiu. Św. Jan od Krzyża powiedział, że w tym jednym SŁOWIE – JEZUS, Bóg powiedział wszystko naraz i nic już nie ma nam więcej do powiedzenia. Piękne zdanie. Prawdziwe. Jakże sensowne! Odkrywamy to jeśli słuchamy Słowa Wcielonego w ciszy, oddychamy Sensem. Wtedy w codzienności życia nie powierzamy się lękom, burzom, kryzysom, ale Jezusowi w tych lękach, burzach i kryzysach, bo Jezus „nie zbawia od krzyża, ale na krzyżu” (D. Bonhoffer). Zmarły kilka dni temu opat prymas benedyktynów – o. Notker Wolf mawiał, że „życie jest i pozostanie ryzykiem”. I to prawda. Trzeba być szaleńcem, żeby takie ryzyko podejmować adorując życie będące ryzykiem, a nie Dawcę życia!

Pan Jezus mówi tak: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał a on ze Mną” (Ap 3,20). Te słowa usłyszałem szczególnie wyraźnie podczas rekolekcji na wyspie Patmos. Przejmujący jest ten obraz Pana Jezusa stukającego do drzwi. To stukanie jest coraz mniej słyszalne w świecie hałasu, świecie napuszonym materializmem, hedonizmem i – jak mawiał ks. Grzywocz – „czasem bez czasu”. To pukanie słyszą nieliczni, szczególnie pewnie w takich miejscach, gdzie adoracja trwa dzień i noc. Tu, gdzie otwiera się drzwi Jezusowi, otwiera się człowiek na drugiego człowieka. Ileż uratowanych małżeństw dzięki adoracji, ileż letniego kapłaństwa zmienionego w gorące duszpasterstwo bez aktywizmu, ale  pełne ewangelicznej mądrości! Ileż ludzi o rozpalonych sercach budujących życie na zgliszczach szczęścia. Oni dobrze wiedzą, że to nie jest łatwe, bo adoracja nie jest łatwą modlitwą. W ciszy, przed Jezusem, trzeba też spotkać się z sobą, nawiązać kontakt z sercem i nie „mielić” własnych myśli, pozwalać im przepływać zanurzając się samemu w obecność Jezusa. Pan Jezus pokazuje nam także nasz grzech, nasze niewierności, braku miłości i brak słuchania Boga; pokazuje te punkty, w których staliśmy się połowiczni w miłości, powołaniu, czystości, ubóstwie, posłuszeństwie, modlitwie… Podczas adoracji może także pojawić się ból, ale trzeba wiedzieć, że nie boli obecność Jezusa w Słowie czy sakramencie, ale boli nasza rana. Jezus jest Dobrą Nowiną o nas i do nas. Leczy rany. Kiedy jesteśmy z Nim to widzimy więcej i On daje nam lekarstwo: swoje przebaczenie. Jego obecność jest obecnością oczekującą naszej miłości, która wyraża się przez to, że jesteśmy z Nim. Stoi u drzwi naszych serc, a potem domów, zakładów pracy, szkół. Jeśli my adorujemy Jezusa w Hostii, zanosimy Go po cichu tam, gdzie żyjemy. I potem wystarczy „Kocham Boga” i to stawia innym pytania. Mało tego, my stajemy się pytaniem dla innych, dla tych najbardziej oddalonych. Kard. Joseph Ratzinger mówił, że jeśli człowiek żyje naprawdę Słowem Bożym, to wtedy staje się być może jedyną biblią, którą ktoś w życiu przeczyta, kiedy go spotka, bo właściwej księgi może nigdy nie otworzy. To samo dotyczy czytania i słuchania Wcielonego Słowa w adoracji Najświętszego Sakramentu. Zmieniamy się, my tego nie widzimy, ale inni mogą widzieć. Owoce nie należą do nas. Mamy zajmować się Jezusem a On zajmie się nami.

Otworzyć drzwi może ten, kto czuwa. Adoracja Jezusa uczy nas koncentracji na Nim i czuwania. „Życie jest i pozostanie ryzykiem”, dlatego trzeba być czujnym. Kiedy będziemy roztargnieni i płytcy, bez Centrum, bez Sensu – nie będziemy czujni. Kiedy uważamy, że wszystko wiemy i na wszystkim się znamy, to przestajemy być czujni. Adoracja Jezusa sprawia, że serce staje wrażliwe, bo jest słuchające bardziej Boga  niż ludzi (por. Dz 5,29). Życie jest czuwaniem pośród radości i łez bólu. On zna każdą naszą łzę, każde cierpienie, każdy ból. To szczególnie podczas adoracji Pana Jezusa wzruszają mnie słowa Psalmu 56: „Ty zapisałeś moje życie tułacze; przechowałeś Ty łzy moje w swoim bukłaku: czyż nie są zapisane w Twej księdze?” (w.9). Tak, Pan Bóg ma swoje „archiwa ludzkich łez”… Zna każdą z nich. Ociera nasze codzienne łzy podczas adoracji Jego obecności i miłości.

Nasz Pan Jezus Chrystus, który JEST z nami i puka do drzwi naszych serc przychodzi i wzywa do przemiany życia, do nawrócenia. Prosi, żeby Go przyjąć, żebyśmy Go kochali. Nasze nawrócenie jest konieczne, żeby żyjąc stylem adoracyjnym w codzienności zapraszać innych na tę drogę – najbardziej sensowną i najpiękniejszą. Nie uzdrawiają konferencje, synody czy dyskusje – choć są potrzebne – ale uzdrowienie jest z życia życiem Chrystusa, byciu z Nim, stawaniu po stronie Jego myślenia. Trzeba mieć dużo cierpliwości, której uczymy się na adoracji od Pana Jezusa – cierpliwego i pokornego. Jego cicha obecność ma w sobie moc zmiany życia. „Panie powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja” – mówimy przed samą Komunią Świętą. I wiemy Kogo przyjmujemy, jeśli wcześniej adorowaliśmy, bo w tym jednym SŁOWIE jest wszystko czego potrzebujemy i oczekujemy. Dlatego gdy adorujemy Jezusa, jesteśmy zawsze na swoim miejscu, bo życie ma sens! Choć jest i zawsze będzie ryzykiem… I w tym ryzyku człowiek adorujący widzi, co w życiu liczy się najbardziej. Ono jest zbyt wielkim darem, żeby przeżyć je nieludzko! Nieludzki człowiek rani innych, a takie rany nieludzko bolą; nieludzkie słowa nieludzko bolą, nieludzki dotyk nieludzko boli… Dzisiaj jest dużo ran i będzie ich coraz więcej. Ranimy siebie, ranimy innych, ranimy Kościół, ranimy Ojczyznę. Tym bardziej potrzeba parafii z nieustanną adoracją, gdzie tak wielu ludzi usłyszało GŁOS Pana Jezusa i ciągle go słyszy, i otwierają drzwi, a On wchodzi i JEST. A jeśli On jest to i my jesteśmy!

Na koniec jedna historia. Kiedy wracałem z Rzymu, z pogrzebu nieodżałowanej pamięci papieża Benedykta XVI, przeczytałem o Nim ciekawą rzecz. Otóż, kiedy wykładał teologię, jako młody profesor gromadząc na nich niezliczone tłumy, dziennikarka zapytała pewnego dnia panią Elisabeth Anthofer, sekretarkę swego Profesora, co ją najbardziej u prof. Ratzingera uderza, a ona chwilę pomyślała, a potem powiedziała: „szacunek w jego głosie przy wymawianiu imienia Jezus”. Piękne! Ten szacunek wziął się z setek godzin adoracji, klęczenia tego wielkiego Teologa, w miłości do Boga. I tak, też jest z nami. JEZUS… KOCHAM BOGA… To owoc adoracji w zwyczajnej codzienności ludzkich spraw.

Najpiękniejszym zdaniem, jakie znam na temat wiary, jest właśnie wypowiedziane przez Benedykta XVI. Nim żyję. „Wierzyć to nic innego, jak w nocy świata dotknąć ręki Boga, i tak – w ciszy –  słuchać słowa i dostrzec miłość” (Watykan, 23. 02. 2013 r.).

Jesteśmy w dobrych rękach Boga! I niech tak na zawsze pozostanie, tu i w wieczności!

Ks. dr Tomasz Rąpała – rekolekcjonista CFR diecezji tarnowskiej „Arka” w Gródku nad Dunajcem. Pełnił posługę wikariusza a następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z CFD salwatorianów w Krakowie. Uczestnik warsztatów egzegetyczno – archeologicznych w Jerozolimie, Palestynie i wyspie Patmos rzeszowskiej szkoły biblijnej DABAR oraz seminarium kierowników duchowych w pustelni benedyktynów kamedułów w Rocca di Garda.

Jamna - 3.03..24fs

Refleksja na III Niedzielę Wielkiego Postu

Słowo Boże kolejnej niedzieli uświadamia nam, że fundamentem wiary jako RELACJI z Panem Bogiem jest słuchanie Jego Słowa, Prawa (Dekalog). Bóg walczy o serce każdego człowieka. Serce jest ośrodkiem słuchu, myśli, uczuć i decyzji. Jakie decyzje, takie życie. „JA JESTEM TWOIM BOGIEM”…

Bóg wyprowadził Lud z Egiptu, ale o wiele trudniej jest Mu wyprowadzić Egipt z ich serc. Historia się powtarza. Każdy z nas musi dbać o swoje serce, żeby nie ulec chorobom, które je trawią i sprawiają, że miejsce Boga zajmują bożki. Dobrze wiemy, że człowiek może ze wszystkiego zrobić bożka. Wtedy życie staje się smutne i zgorzkniałe. Owocem Ducha jest radość, gorzkim owocem złego ducha jest smutek. Po smutku ich poznacie…

Pan Jezus oczyszcza świątynię. Czyni to bardzo stanowczo i konkretnie. Pokazuje ludziom, że zbawiania nie można kupić, a modlitwa to nie handel. Przypominają się tutaj słowa Benedykta XVI: „Jezus, który byłby w zgodzie ze wszystkim i ze wszystkimi, Jezus bez swojego świętego gniewu, bez twardości prawdy i prawdziwej miłości, nie jest prawdziwym Jezusem jak Go przedstawia Pismo Święte, lecz Jego żałosną karykaturą”. Warto w kontekście dzisiejszego SŁOWA uświadomić sobie, że rozpowszechniające się „pluszowe chrześcijaństwo” bez wymagań, miłe i tak słodkie, że aż mdli nie ma nic wspólnego z Kościołem Chrystusowym, wspólnotą wiary. Dzisiejsze rozwodnienie Ewangelii, światowość w Kościele jest powodem jego „tu i tam” upadku. Pan Jezus uświadamia, że Jego Ciało jest świątynią Boga, Ciało, które zawieszone na KRZYŻU będzie ŻYWE. Dlatego tylko ON daje prawdziwe życie. Poznajemy je po Jezusowych Ranach!

Niech czas Wielkiego Postu będzie dla nas powodem radykalnej decyzji zmiany myślenia (nawrócenia!), byśmy w czasach degradacji wiary, upodlenia moralnego człowieka, stawali się światłem Chrystusa szczególnie dla tych, którzy błądzą. ODWAGI!

Ks. dr Tomasz Rąpała – rekolekcjonista CFR ARKA w Gródku nad Dunajcem.

adoracja

Rekolekcje. Krótka historia i ich konieczność – ks. Tomasz Rąpała

„Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim” (1J 4,16).

Wielki Post jest czasem szczególnym, z tego tytułu, że wiele zależy od osobistego przygotowania się do doświadczenia Paschy Jezusa Chrystusa, do Świąt Wielkanocnych. Jedną z form są rekolekcje, które pozwalają na bardziej intensywne niż w codzienności wsłuchiwanie się w Słowo Boże, żeby w jego świetle zobaczyć realizm codzienności. Jakie słuchanie sercem, takie widzenie rzeczywistości.

Chciałbym, żebyśmy zatrzymali się na chwilę nad tym czym są rekolekcje (ich historii), następnie po co one są i wreszcie na co zwracać uwagę kiedy już w nich uczestniczymy.

Rekolekcje powinny trwać co najmniej trzy dni, natomiast dni skupienia od kilku godzin do najwyżej trzech dni. Rekolekcje obejmują zagadnienia dogmatyczno-moralno-duchowe. U ich podstaw stoi zawsze Słowo Boże, bowiem tylko w jego świetle możemy realnie widzieć naszą codzienność i jej cel, sens.. Ciekawe, na co zwraca uwagę ks. prof. Marek Chmielewski, że tylko w języku polskim jest rozróżnienie pomiędzy rekolekcjami a dniami skupienia. Można je odprawiać indywidualnie lub grupowo, samodzielnie albo pod czyimś kierownictwem.

Trochę historii

Rekolekcje i dni skupienia odprawiane przez wiernych, które były przeprowadzane regularnie sięgają XVI wieku. Miesięczne dni skupienie były początkowo formą ascezy zakonnej potem weszły do formacji kapłańskiej. Są dokumenty Piusa XII, Piusa X, Piusa XI, Pawła VI, Jana Pawła II. Na ten temat mówił także Benedykt XVI i Franciszek. Kiedy natomiast poznajemy teologię rekolekcji to ich początek upatrujemy w czasach biblijnych. Jaka jest zatem biblijna geneza rekolekcji? Otóż, prototypem rekolekcji i dni skupienia we współczesnym rozumieniu są praktyki pobożne, jakie uprawiali na pustyni w grotach skalnych patriarchowie i prorocy Starego Testamentu. Za pierwszą figurę szeroko rozumianych rekolekcji można uznać wyjście Abrahama z rodzinnych stron w nieznane, aby doświadczyć Boga (por. Rdz 12, 1-8). Kolejną postacią jest Mojżesz, który często przebywa na pustkowiu, jego przebywanie poza obozem w Namiocie Spotkania, gdzie rozmawiał z Bogiem. Natomiast teologicznym modelem współczesnych rekolekcji jest opis przebiegu zawarcia przymierza pomiędzy Bogiem a Izraelem na Synaju. Także prorok Eliasz ze swoją burzliwą historią życia i słynną sytuacją na Horebie, gdzie w „szmerze łagodnego powiewu” doświadcza bliskości Boga (por. 1 Krl 19,12-13). Mamy tutaj trzy elementy, które powinniśmy odnaleźć w każdych rekolekcjach:
a. Czterdziestodniowa wędrówka przez pustynię na górę Horeb – to symbol naszego życia.
b. Doświadczenie bliskości Boga, spotkanie z Nim, rozmowa.
c. Przyjęcie na nowo misji proroka.

Ks. prof. Marek Chmielewski zauważa, iż mamy tutaj pokazane etapy rekolekcji: pochylenie się nad życiem w świetle Słowa, spotkanie z Bogiem i umocnienie w powołaniu. Inną postacią będącą prawzorem rekolekcji to św. Jan Chrzciciel. Młodość spędził na pustyni, pokutował i modlił się (por. Mt 3, 1-5). Natomiast najbardziej zobowiązującym przykładem jest Jezus Chrystus. Trzydzieści lat życia ukrytego, czterdzieści dni pustyni, potem dopiero publiczna działalność. Odsyłam tutaj do bardzo dobrej książki Ks. Andrzeja Muszali pt. „Jak modlił się Jezus”. Warto zanurzyć się w stylu życia Jezusa, który często modlił się, nawiązując głęboką relację z Ojcem. Nie może przejść obok wobec postawy Apostołów, którzy po wniebowstąpieniu Jezusa czekają na zesłanie Ducha Pocieszyciela i razem z Maryją spędzili dziesięć dni w Wieczerniku na jednomyślnej i wytrwałej modlitwie (por. Dz 2, 12-14). Można zatem powiedzieć, że te „rekolekcje” przygotowały ich do odważnego głoszenia kerygmatu o zmartwychwstaniu Jezusa. Potem wybrano Macieja w miejsce Judasza (por. Dz 2, 15-26).

I tak praktyka skupienia, słuchania rozprzestrzeniała się w Kościele. Pojawiali się pustelnicy, głosiciele, do których ludzie przychodzili po słowo mądrości, aby oświetliło ich problemy i trudy życia. „Rekordzistą” był św. Szymon Słupnik Młodszy (+595 r.), który spędził na słupie 68 lat głosząc nauki.

Kamieniem milowym rozwoju praktyk rekolekcyjnych były ćwiczenia duchowe, które opracował św. Ignacy z Loyoli (+1556 r.). Warto zauważyć, że św. Siostra Faustyna wspomina w Dzienniczku około stu razy o swoich rekolekcjach i dniach skupienia. Trudno nie wspomnieć Ks. Franciszka Blachnickiego, który zapoczątkował 15-dniowe rekolekcje oazowe, które wychowały tysiące ludzi i pomogły niezliczonej ilości osób rozeznać życiowe powołanie.

Widzimy zatem, że rekolekcje wyrastają nie z doktryny, ale z wielowiekowego doświadczenia wierzących. Chrześcijanin, świecki i duchowny powinien mieć pragnienie wnikania w ten duchowy nurt poznawania Boga i poznawania siebie. Tylko tak można rozeznawać sens istnienia. Tylko Bóg przez Słowo powołuje do misji, która rozpoczyna się od spotkania Boga. Bez spotkania nie ma powołania! Jakie słuchanie takie spotkanie.

Po co rekolekcje?

Z rekolekcji nie możemy oczywiście uczynić celu życia duchowego. Ani one ani nawet modlitwa nie są celem życia duchowego! Są one bardzo ważnym środkiem nawiązywania bliskiej, zażyłej relacji z Chrystusem. W życiu chrześcijańskim nie chodzi tylko o to, żeby naśladować Jezusa, bo to za mało, ale żyć Jego uczuciami, kierować się dążeniami, którymi On się kierował. Rozeznania tego, czego chce Jezus nie dokonamy bez pustyni, bez rekolekcji. Dlatego tak bardzo ważne jest zadbanie o „kulturę” życia duchowego. Świecki czy duchowny, który nie pragnie rekolekcji i nie jest zafascynowany Bogiem, żyje sobą. W dzisiejszym świecie łatwo się zagubić. Kto gubi Boga, gubi siebie. Tacy ludzie tworzą klimat plotek, obmów i oczerniania drugich. Zagłuszanie Słowa Bożego przynosi w życiu gnuśność, niezadowolenie ze wszystkiego. Rekolekcje to czas nasycania się z samego źródła po to, żeby innych do niego prowadzić. Pamiętam jak w pewnej wspólnocie po rekolekcjach ktoś do mnie podchodzi i mówi: „Ojcze, wszyscy się do siebie uśmiechają”. To piękny owoc przemiany serc. Opowiadała kobieta po ośmiodniowych rekolekcjach lectio divina, że po piętnastu latach życiowego dramatu zobaczyła, że kwitną kwiaty, usłyszała śpiew ptaków… Przez te lata – jak wspomina – „byłam jak w grobie”, zupełnie bez życia. Podczas rekolekcji doświadczyła mocy Słowa, Eucharystii i długich adoracji Pana Jezusa. Pamiętam świadectwo kapłana, który opowiadał, że otrzymał nowe życie, sens posługi. Rozważanie Słowa, adoracja stały się odnową. Mam w pamięci wiele osób, którym towarzyszyłem podczas rekolekcji, które z dnia na dzień odzyskiwały siły. To są cuda, które dzisiaj widzimy na własne oczy.

Koncentracja na…

Na Panu Jezusie! Dopóki dajemy formować się Jezusowi, szukamy Go, dotąd życie ma smak! Stracić Jezusa to przestać żyć. Ojciec, matka, kapłan muszą być dzisiaj odważnymi pasterzami w swoim powołaniu, którzy prowadzą innych pewną ręką do Jezusa i z Jezusem. Nie można prowadzić drugiego człowieka z odpowiedzialnością dokądkolwiek… Jan Paweł II pisał w Novo millenio ineunte o „nowym głodzie modlitwy” (nr 33). I ten głód ujawnia się poprzez coraz większe zainteresowanie się rekolekcjami. Zapotrzebowanie na czas „pustyni” jest coraz głębszy.

Na co zwracać uwagę? Życie duchowe ma swoją dynamikę, każdy ma swoje tempo odkrywania bliskości Boga. Na pewno bardzo ważna jest wierność w dbaniu o serce. „Ślepy ślepego prowadzić nie może, bo obaj w dół wpadną” (por. Mt 15,14). Trzeba od siebie wymagać. Jakże ważne jest mieć stałego spowiednika, kierownika duchowego do końca życia.
Podczas rekolekcji trzeba zwrócić uwagę na ciszę. Ona nie jest dla samej siebie. Ale jest to „teren” do słuchania Słowa. Kto nie potrafi milczeć znaczy, że ucieka od siebie, prowadzi taki tryb życia, że przestaje mieć kontakt z sobą i z Bogiem. Kto nie słyszy Boga, nie usłyszy siebie w prawdzie. Rekolekcji nie zaczynamy od słuchania problemów, bo wtedy na nich rekolekcje zakończymy… To nie wynika z naszej złej woli, ale z bezradności. Trzeba zająć się Bogiem, być z NIM. A On zajmie się nami. Uwierzyć, że Bóg najlepiej czyta moje życie; radości i problemy, lęki, frustracje, niepokój. Powierzać to Bogu.

Ważne jest również, żeby umieć wyjść z rekolekcji. One nie są całą naszą duchowością! To jest czas wyjątkowy. Ale „za chwilę” jest codzienność. Bez codzienności popadlibyśmy w jakiś chorobliwy angelizm i spirytualizm, a to jest sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i zmysłem zdrowej wiary. Jeśli pojawia się lęk w obliczu rozpalonych pragnień podczas rekolekcji oznacza, że popadamy w złe patrzenie na codzienność jako na konkurencję pustyni. A rekolekcje są po to, żeby odważniej i głębiej widzieć codzienność życia. Pan Bóg kocha naszą codzienność i relacja z Nim realizuje się przede wszystkim w niej, pośród zwykłych spraw.

Rekolekcje to łaska dana nam z myślą o codzienności. Pan Bóg podczas rekolekcji daje nam zobaczyć to, czego nie potrafimy zobaczyć w codzienności. Jeśli zasmakujemy pustyni, będziemy jej szukali pośród tego, co powszednie. To właśnie codzienność jest drogą, wezwaniem, żeby żyć „bardziej”, „więcej”. Jeśli chcielibyśmy jednym skokiem, jedną modlitwą, jednymi rekolekcjami osiągnąć „więcej” – to nic z tego nie będzie. Liczy się wierność i stałość.

Zapraszam do Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnego ARKA w Gródku nad Dunajcem. Na naszej stronie jest wiele propozycji dla każdego. https://cfr-arka.pl/rekolekcje.html
Zapraszam do dobrego przeżywania rekolekcji parafialnych, do słuchania SERCEM Słowa Bożego. To przynosi wielkie owoce w życiu osób, które noszą w sobie pragnienie Boga a przez to życia pełnego, sensownego.

Ks. dr Tomasz Rąpała – kapłan diecezji tarnowskiej, rekolekcjonista CFR ARKA w Gródku nad Dunajcem, współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie. Pełnił posługę wikariusza w czterech parafiach a także ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Uczestnik warsztatów egzegetyczno-archeologicznych szkoły DABAR (Rzeszów) w Izraelu i Palestynie oraz wyspie Patmos; szkoły kierowników duchowych i rekolekcjonistów w eremie benedyktynów-kamedułów San Giorgio w Rocca di Garda.

BIBLIA nad j.Genezaret

Słowo Boże jest życiem – ks. Tomasz Rąpała

Niedziela Słowa Bożego zainicjowana w 2019 r. przez papieża Franciszka jest dniem – świętem, w którym każdy chrześcijanin powinien zadać sobie pytanie: jakie pytania stawia mu Pan Bóg przez swoje Słowo? Bóg jest bardzo konkretny, przychodzi zawsze na czas, z najbardziej odpowiednim Słowem na dany moment życia. Czy nie spóźniam się w usłyszeniu tego Słowa?

W pewnym momencie mojego kapłańskiego życia postanowiłem, że będę mówił tylko o Jezusie Chrystusie, jakby nikt inny nie istniał. Szczególnie dzisiaj, kiedy Chrystusa nie bierze się pod uwagę nawet podczas niektórych kościelnych dywagacji. A to On jest w centrum naszego życia i trzeba ciągle walczyć o to, żeby Jezus stawał się pierwszy. Nasze serce i umysł jest największym polem walki. Tak, Jezus ma być w centrum, nie tylko we wzniosłych deklaracjach, ale przez konkretne decyzje w prozie codzienności. Czas mija bardzo szybko. Łatwo się pogubić w życiu, jeśli nie wybieramy Boga jako jedynego Pana naszego życia. Życie jest takie, jak słuchamy Słowa Bożego. Taka jest też nasza modlitwa, nasze więzi z ludźmi.  Od przyjmowania Słowa Bożego zależy przeżywanie sakramentów świętych, przynależność do wspólnot parafialnych, zaangażowanie w prawdziwie katolickie wychowanie dzieci. To wszystko ma jedno źródło: SŁUCHANIE SŁOWA BOŻEGO.

Bardzo poruszyły mnie słowa Benedykta XVI, który napisał: „nie istnieje bardziej dobroczynne i miłosierne działanie na rzecz człowieka, niż dzielenie się z nim Ewangelią i wprowadzanie go w relację z Bogiem”. To piękne zdanie niesie ze sobą prawdą naszego chrześcijańskiego powołania, czy jest to małżeństwo, kapłaństwo czy zakonna konsekracja. Miłosiernym jest ten, kto wnosi w środowisko Ewangelię i przez to wprowadza innych w relację z Bogiem! No tak, bo czy można dać komuś coś więcej jak ukazać źródło prawdziwego życia? „Albowiem w Tobie [Panie] jest źródło życia i w Twojej światłości oglądamy światło” (Ps 36,10).

W posłudze rekolekcjonisty coraz częściej słyszę pytanie: „dlaczego dzisiaj tak mało głosi się żywego Słowa?”. Bardzo pocieszające jest w tym wszystkim to, że coraz więcej osób poszukuje rekolekcji biblijnych, podczas których w ciszy mogą w mocy Ducha Świętego „oświetlić” swoją codzienność, często trudną i bolesną. Nie ma piękniejszego widoku, jak zobaczyć łzy szczęścia rekolektanta, które „przemyły” jak wiosenny deszcz widzenie codzienności życia, ale już od strony Boga. Dzisiaj trzeba z odwagą pokazywać ŹRÓDŁO życia, jakim jest Jezus Chrystus obecny w Kościele katolickim. Źródło Prawdy jest tam, gdzie jest. Prawda jest jedna i zadaniem ludzi, którzy nasycają się z tego Źródła jest doprowadzanie innych do niego. Jednak pić tę „wodę Ducha” musi każdy sam. Nie da się za nikogo pić wody. Trudno opowiadać jaki ona ma smak. Kosztować musi każdy sam. A wtedy oczy się otwierają, bo człowiek zaczyna dostrzegać codzienność w świetle Boga. Tylko tak można być świadkiem Pana, wprowadzać innych w relacje z Nim, nie w teorię, ale w doświadczenie! John H. Newman mówił: „Pragnę ludzie świeckich, którzy nie są aroganccy, pochopni w mowie, polemiczni, ale znają swoją religię, wchodzą w nią, wiedzą, gdzie stoją, co posiadają, a czego nie, którzy znają Credo tak dobrze, że potrafią je wyjaśnić, znają historię tak bardzo, że potrafią jej bronić”. Te słowa można odnieść również do duchownych. Szczególnie dzisiaj, gdzie dostrzegamy jak przekaz wiary został spłycony do banałów i tanich frazesów. A potem jesteśmy zdziwieni, że młodzież jest bardziej zainteresowana muzułmańskim sufizmem niż Ewangelią Jezusa Chrystusa.

Najpiękniejsze słowa, jakie do tej pory słyszałem na temat wiary to te, które wypowiedział Benedykt XVI dziękując za przeprowadzone rekolekcje dla Kurii Rzymskiej przez kardynała Gianfranco Ravasiego w 2013 r. Ojciec Święty mówił wtedy: „Wierzyć to nic innego, jak w nocy świata dotknąć ręki Boga, i tak – w ciszy – słuchać Słowa i dostrzec miłość”. Te słowa są bardzo aktualne, we mnie żywe i dynamiczne. Pobudzają mnie do nieustannego słuchania Słowa Jezusa, który przychodzi i pyta o jedno, o miłość. Przecież Jemu zależy na tym, abyśmy Go kochali. Bo w tym jest wszystko, jest nasze być, albo nie być. Na ile dotykamy ręki Boga, takimi jesteśmy kapłanami, żonami, mężami, zakonnikami. Ewangelia jest żywa bo daje życie, zapala światło nawet w największych mrokach naszych życiowych historii. Kiedy zamykamy oczy, żeby nie widzieć drugiego człowieka, wchodzimy w ciemność, izolujemy się, zamieramy. Widzimy wtedy tylko zło i nikczemności. A Jezus mówi: „podnieście oczy i popatrzcie na pola jak bieleją na żniwo” (J 4,35). Wtedy zapala się prawdziwe światło, dostrzegamy sens życia, a w nim także cierpienia i idziemy ku temu Światłu, które nie razi, ale prowadzi. „Bóg nigdy nie uznaje nas za straconych. Nieustannie zachęca nas, abyśmy podnieśli wzrok ku przyszłości pełnej nadziei i obiecuje nam siłę do jej urzeczywistnienia” (Benedykt XVI). Kto ufa Bogu, ten żyje. Tylko Bóg w Trójcy Świętej daje życie, jest Bogiem życia, jest miłośnikiem życia. Nie dajmy sobie wmówić, że jesteśmy niepotrzebni, oderwani od rzeczywistości i że życie nas przerasta. W trudnych czasach wzrastają wielcy ludzie. Wielcy to nie znaczy ci, o których głośno. Wielcy to najczęściej ci, którzy żyją  i działają bez wielkiego halo. Wielcy to ci, którzy dobrze przeżyli cierpienie i idą dalej. Są wiarygodni. Po porostu są. Są i kochają Jezusa, Maryję, Kościół i ludzi. Ich uścisk to uścisk dłoni Boga.

Ks. dr Tomasz Rąpała – rekolekcjonista Centrum Formacyjno Rekolekcyjnego diecezji tarnowskiej ARKA w Gródku nad Dunajcem, współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie.

Benedykt XVI_OBLICZE

Benedykt XVI – wzór kapłana: święty i prosty – ks. Tomasz Rąpała

Dokładnie rok temu, 5 stycznia 2023 roku miałem łaskę i zaszczyt uczestniczyć w Watykanie, w pogrzebie nieodżałowanej pamięci papieża emeryta Benedykta XVI. To dla mnie bardzo żywe i ważne wydarzenie. Towarzyszył mi wtedy smutek i radość. Smutek dlatego, bo straciliśmy na ziemi przyjaciela Boga, kapłana wiary, teologa kolan głoszącego wprost prymat osoby Jezusa Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. A radość stąd, że – jak modlimy się prefacją pogrzebową – nasze życie zmienia się, ale się nie kończy. Zyskaliśmy zatem orędownika w Niebie, wpatrzonego na wieki w oblicze dobrego Boga.

„Panie, kocham Cię” – to ostatnie słowa, które wypowiedział odchodząc do domu Ojca. „To synteza jego życia” – mówił kilka dni temu w homilii arcybiskup Georg Gänswein, wieloletni papieski sekretarz. „Chciałbym, aby ludzie zapamiętali go takim, jakim był, a także naśladowali go, ponieważ pozostawił nam piękny przykład, życie pełne świętości i prostoty” – mówił były sekretarz Papieża arcybiskup Alfred Xuereb, obecny nuncjusz apostolski w Maroku. A jakim był? No właśnie: święty i prosty! Dla mnie jako kapłana, który każdego dnia cieszy się kapłaństwem, posługa głoszenia Słowa, czerpania ze źródła adoracji Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie, Benedykt XVI jest wzorem bycia kapłanem świętym i prostym. Uderza mnie od lat nawet to, że Joseph Ratzinger ma wymalowane na twarzy dobro samego Boga. Był Jego odbiciem. Kiedy sprawował Mszę Świętą dosłownie znikał za – jeśli mogę tak powiedzieć – potężnym ołtarzem, świecznikami i kadzidłem, bo na pierwszym miejscu był obecny Jezus Chrystus w tajemnicy Eucharystii. To jest droga dla nas, kapłanów. Znikać, żeby Chrystus był widoczny! Benedykt XVI wygłosił w Warszawie 25 maja 2006 roku bardzo ważne przemówienie do księży. Mówił tak: „Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego. Dlatego, gdy młody kapłan stawia pierwsze kroki, potrzebuje u swego boku poważnego mistrza, który mu pomoże, by nie zagubił się pośród propozycji kultury chwili. Aby przeciwstawić się pokusom relatywizmu i permisywizmu nie jest wcale konieczne, aby kapłan był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach; wierni oczekują od niego, że będzie raczej świadkiem odwiecznej mądrości, płynącej z objawionego Słowa”.

Drogą do takiej formy kapłaństwa jest modlitwa nieustanna, życie w Duchu Świętym oddając we wszystkim chwałę Bogu. Benedykt XVI podkreślał z mocą, że „Chrystus potrzebuje kapłanów, którzy będą dojrzali, męscy, zdolni do praktykowania duchowego ojcostwa. Aby to nastąpiło, trzeba rzetelności wobec siebie, otwartości wobec kierownika duchowego i ufności w miłosierdzie Boże”. Jeśli każdego dnia słuchamy Słowa Bożego, adorujemy Pana, wtedy stajemy się wrażliwymi na potrzeby ludzi, bo wiemy do czego jesteśmy powołani i jaka jest nasza misja. Jezus zasiadał do stołu z różnymi ludźmi, ale nigdy nie dawał sobą manipulować, nie pomniejszał prawdy Boga, nie szedł na żadne kompromisy z panującą wówczas władzą, ani nie pozwalał na „przesadzanie” ziarna Słowa w inne miejsce, bo aktualne uznano za niewłaściwe. Benedykt XVI pokazywał, że Kościół ma nawracać kulturę a nie ją naśladować, bo to jest droga do przepaści. Niestety, w dzisiejszej sytuacji często przyjmuje się pozycję „miłego pana”, który niechęcąc nikogo urazić woła w pierwszym zdaniu: „nie przyszedłem pana nawracać!”. Powinno się od razu nasunąć pytanie: To po coś przyszedł? To jakie masz orędzie?Jakże ważne słowa powiedział nam Benedykt XVI 11 czerwca 2010 r. na placu św. Piotra z okazji Roku Kapłańskiego. Mówił wtedy, że ksiądz to nie urzędnik, ale to ten, który pełni „coś, czego żadna istota ludzka nie może robić sama z siebie: głosi w imieniu Chrystusa słowo rozgrzeszenia z naszych grzechów i w ten sposób, wychodząc od Boga, odmienia naszą życiową sytuację. Nad ofiarą z chleba i wina wypowiada słowa dziękczynienia Chrystusa, które są słowami przeistoczenia – słowami, które uobecniają Jego samego, Zmartwychwstałego, Jego Ciało i Krew i w ten sposób przemieniają składniki świata: słowa, które otwierają na oścież świat przed Bogiem i łączą go z Nim. Kapłaństwo nie jest zwykłym «urzędem», lecz sakramentem: Bóg posługuje się biednym człowiekiem po to, aby za jego pośrednictwem być obecnym dla ludzi i działać na ich rzecz”.

Nie podlega dyskusji, że dzisiaj potrzeba konkretnego świadectwa miłości do Boga i człowieka. Posługa kapłańska jest piękna, bo jej źródłem jest doświadczenie miłości Boga. Tylko Ewangelia Jezusa potrafi rozpalać ciągle na nowo charyzmat (por. 2Tm 1,6) poprzez otwieranie serca na światło Ducha Świętego. Lampą jest Słowo Boże (por. Ps 119,105), które nie pozwoli zatracić się w pustce światowości i chaosie czasów. To, co najbardziej trawi dzisiaj Kościół to letnia temperatura miłości do Boga. Nie ma nic gorszego jak połowiczność w relacji z Chrystusem. Dlatego świat „potrzebuje świadectwa Boga, które polega na decyzji przyjęcia Go jako ziemi, na której opiera się własną egzystencję” – jak mówił Papież Ratzinger.

Życzmy sobie, aby życie i dzieło Benedykta XVI, papieża świętego i prostego, były wzorem dla nas kapłanów i świeckich. Potrzebowaliśmy i nadal potrzebujemy wiary, mądrości i krystaliczności depozytu wiary głoszonych przez wielkiego pasterza Benedykta XVI.

Ks. dr Tomasz Rąpała – kapłan diecezji tarnowskiej, otrzymał święcenia w 2004 roku. Pełnił posługę wikariusza w czterech parafiach, następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie, obecnie jest rekolekcjonistą w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym ARKA w Gródku nad Dunajcem. Współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie. Uczestnik warsztatów dla kierowników duchowych w pustelni św. Jerzego benedyktynów-kamedułów w Rocca do Garda, a także warsztatów egzegetyczno – archeologicznych w Izraelu i Palestynie oraz wyspie Patmos. Pasjonuje się Biblią i nauczaniem Benedykta XVI.

zdj_m

Głoszenie Boga dzisiaj – ks. Tomasz Rąpała

Benedykt XVI należy do najwybitniejszych teologów na stolicy św. Piotra obok Leona Wielkiego, Grzegorza Wielkiego i Innocentego IV. Jest niekwestionowalnym autorytetem duchowym i moralnym. Był pasterzem utwierdzającym „braci w wierze”. Kiedy myślę o Benedykcie XVI mam przed sobą człowieka delikatnego, bardzo pokornego, i przez to stawiającego opór wrogości i złu, których tak mnóstwo w świecie. Osobistą wdzięczność wyraziłem na placu św. Piotra podczas niezapomnianej uroczystości pogrzebowej tego wielkiego Papieża, wtedy emeryta. Celem a zarazem istotą nauczania nieodżałowanej pamięci papieża Ratzingera był prymat Boga bez rozcieńczania Prawdy Ewangelii pod modłę krótkotrwałej mody świata, który coraz częściej słucha tego, co chce usłyszeć.

Przygotowując się kiedyś do rekolekcji zwróciły moją uwagę słowa, które Benedykt XVI napisał w książce pt. „Wiara w Piśmie i Tradycji. Teologiczna nauka o zasadach”: „Nie istnieje bardziej dobroczynne i miłosierne działanie na rzecz człowieka, niż dzielenie się z nim Ewangelią i wprowadzanie go w relację z Bogiem”[1]. Znając historię Kościoła dobrze wiemy, że trwa on tylko tam, gdzie autentycznie przekazuje wiarę żyjąc nią. Bez wiary jako zażyłej relacji z Bogiem Kościół umiera. „Wiara rodzi się z tego, co się słyszy, a tym, co się słyszy jest słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Dlatego właśnie pierwszym przykazaniem Boga jest „Słuchaj Izraelu” (Pwt 6,4). W przekazie biblijnym tak w Starym jak i w Nowym Testamencie ważna jest kolejność:  słuchanie przed głoszeniem. Stąd: jaki słuchacz, taki lektor.

Oczywiście, wszystko ma swoje źródło w miłości Boga do człowieka. Biblia jest historią miłości Pana Boga do człowieka. Dlatego człowiek, który pokochał Boga, słyszy Jego Słowo! Bez miłości uszy i serce są zamknięte na Jego Słowo a przez to ogłaszanie Go staje się nudnym wykładem, który nie zmienia myślenia, jedynie konserwuje rytualizm i szary pragmatyzm kościelnej codzienności. Miłość Boga nie jest teorią, ale wydarzeniem, w którym można wziąć udział. Bez miłości zaczynamy tylko organizować „na przetrwanie”, niejako „przesuwamy łóżka na Titanicu” poprawiając sobie wzajemnie dobre samopoczucie. Jezus uczy nas zupełnie czegoś innego. Uczy nas właściwego spojrzenia poprzez Boże czytanie rzeczywistości, realizmu zapalając do misji. Zapala Duch Święty, jeśli jest przyjęty w miłości i pokoju we wspólnocie. Warto pójść za głosem Jezusa na całego, bez względu na ludzkie opinie i urojenia szerzącego się katolicyzmu obrządku prywatnego.

Pozwoliłem sobie zatytułować ten artykuł słowami zaczerpniętymi od mistrza – to znaczy od Josepha Ratzingera, który opublikował swój wywód pod takim właśnie tytułem[2]. Jego refleksje są bardzo aktualne, szczególnie dzisiaj, kiedy dostrzegamy nasilający się kryzys wiary jako więzi z Jezusem Chrystusem Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym.

Teolog Ratzinger żyjący prostotą i głębią wiary stawia siedem tez, które stanowią fundament głoszenia Boga współczesnemu światu. Jestem przekonany, że poniższe kwestie są absolutnym fundamentem w głoszeniu Boga szczególnie dzisiaj, kiedy coraz częściej mamy – pośród wielu pięknych inicjatyw – doświadczenie płycizny i banału, przekazywania subiektywnych odczuć zamiast żywego przesłania Ewangelii. Jakże często spłycamy piękno Słowa, którego miejsce zajmują brednie w postaci paplaniny szastającej jak z rękawa mitami i bajkami.  Staje się to pustą gadaniną. To spowodowało między innymi nudę w naszych świątyniach, której efektem jest zapaść wiary. Tam, gdzie nie ma żywego Słowa Boga pozostaje organizacja czegokolwiek. „Można organizować święta, ale nie radość”[3]. Radość jest owocem Ducha Świętego pod wpływem spotkania z Bogiem, nie zaś zaskakiwania innych nowymi pomysłami i programami, wytworami naszych rąk. Nadszedł czas powrotu do istoty. Czas pozamykać kramy z własną produkcją tanich religijnych fajerwerków. Kościół ma doświadczenie dwóch tysięcy lat modlitwy i wypracowanych metod, które stały się stylem życia milionów ludzi wiary. To skarb ukryty w roli. Dlatego też pozwolę sobie przedstawić tezy  Ratzingera idąc wiernie za Jego cennymi myślami, które jak ufam przyczynią się do osobistej refleksji nad przekazem wiary dzisiaj w naszych duszpasterskich środowiskach. Nie są one jakimś nowym odkryciem, ale mogą stać się przypomnieniem, a może także powrotem do tego, co stanowi kwestię głoszenia żywej wiary.

Teza pierwsza: Boga należy głosić jako Ojca, Syna i Ducha Świętego

Chrzest św., który dokonuje się w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego nie jest zwykłą formułą, ale otrzymaniem przez człowieka nowego stanu i miejsca. Akt chrztu nie stanowi czysto formalnego wszczepienia we wspólnotę, ale przekazuje treść, jaką żyje ta wspólnota i wyznacza tym samym drogę, którą ochrzczony przyjmuje w samym akcie chrztu. Celem chrztu nie jest wspólnota, ale prawda – przekazywana przez tę wspólnotę (!).

Być zatem chrześcijaninem – to przede wszystkim wierzyć, że Bóg istnieje. Jest to najbardziej podstawowy wybór. Co jednak oznacza to, że Bóg istnieje? Najpierw to, że Kościół trwa zdecydowanie przy Credo Izraela. Jest tylko jeden Bóg. Świat nie ma wielu panów. Ale człowiek tworzy ich wciąż na nowo, nawet wtedy gdy nie nazywa ich bogami. Również dzisiaj – trzeba powiedzieć mocniej – szczególnie dzisiaj obok Boga umieszcza bożki: pieniądze, seks, siłę, własne przekonanie. Świat zwraca się (modlitewnie) do polityki lub historii, oczekując od nich tego, że rozwinął się one w bóstwo. A przecież istnieje tylko jeden Bóg: Stwórca stojący nad światem, pod którego władzą my się znajdujemy.

Bóg istnieje jako miłość, jest Ojcem. Tam, gdzie nie ma ojcostwa, gdzie nie doświadcza się prawdziwego ojcostwa istnieje ryzyko czczej i pustej mowy o Bogu. Ratzinger w tym upatruje kryzys obrazu Boga. Niemniej jednak chrzest staje się wewnętrznym zespoleniem z Trójcą a przez to może być przyczyną żywego doświadczenia miłości Ojca, a potem w codzienności człowiek odpowiada Bogu na tę miłość.

Teza druga: Boga należy głosić jako Stwórcę i Pana

Mamy tutaj do czynienia z dwoma przymiotami Boga; Bóg jako Stwórca i jako Moc. Wiara nigdy nie zamyka wrót rozumowi, wręcz przeciwnie, otwiera je na poznanie Boga.  Wiara bowiem nie jest ideologią jakiegoś mniej lub bardziej ważnego zrzeszenia, ale ma do czynienia z rzeczywistością jako taką. Chodzi o rozum, który szuka sensu, słucha i obserwuje. Wiara rozumna nie zagłusza rozumu, ale go pobudza: to on ma się stać widzący – czego skutkiem będzie właściwe pojmowanie rzeczy i znajdzie odpowiedź stanowiącą fundament życia: „skąd” i „dokąd” nasza egzystencja wychodzi i zmierza.

Bóg jako Stwórca jest Początkiem rzeczy i ich Miarą. To, że wszystko pochodzi od Niego oznacza, że ma nad tym władzę, jest Panem. Bóg chrześcijański jest Bogiem sumienia które Ratzinger nazywa „cichym współ-widzeniem człowieka” z Bogiem. Nasz Pan jest najgłębszym ośrodkiem człowieka, jest Zbawicielem. W Nim objawia się moc i sens wszystkiego.

Teza trzecia: Boga należy głosić jako Logos

„Na początku było Słowo” (J1,1) – odnosi się do pierwszego rozdziału księgi Rodzaju. Wszystko, co pochodzi jest od „Słowa”. „Słowo” jest mocniejsze od tak zwanych faktów, jest faktem wszystkich faktów.

Słowo Logos oznacza sens. Świat pochodzi od Logosu, a więc: świat jest pełen sensu, jest stworzeniem sensu, jaki sam wyraża. Zanim my zaczniemy działać sensownie, sens już istnieje. On nas otacza. Dlatego, gdy pojawia się pytanie człowieka „dlaczego”, odpowiedź tkwi w naszym „skąd”. Owe „skąd” jest naszą nadzieją, bo stwórcą jest Bóg, świat jest stworzeniem. „Na początku był Logos” stanowi podstawę wiary, nadziei i miłości – dlatego hipotezy o stworzeniu i ewolucji człowieka tracą przy tej prawdzie znaczenie. Zatem kim w istocie jest człowiek i świat? Są owocem stwórczego sensu, uzdolnionym siłą faktu do twórczego przekazywania tego sensu. Ten, kto odnajduje ostateczny sens w jedynym Sensie osiąga szczyt radości istnienia. Dlatego dla człowieka rozumnego (!) nie jest wcale obojętne to, w co wierzy ponieważ Prawdy nie da się zastąpić dobrym mniemaniem. Tylko wtedy, kiedy wiem, czym jest człowiek w prawdzie, wtedy mogę być prawdziwie dobry. Dobroć bez prawdy może tylko prowadzić do subiektywnego usprawiedliwienia, ale nie do zbawienia.

Ewangelia Janowa mówi jeszcze coś więcej. Kardynał Ratzinger stwierdza, że trzeba to ująć dosłownie: Logos oznacza u Jana nie tylko ratio, ale verbum – nie tylko sens, ale i mowę. Wynika stąd, że Bóg chrześcijański jest nie tylko rozumem, obiektywnym sensem, geometrią wszechświata, ale także wypowiedzią, odniesieniem, słowem, miłością. Jest rozumem widzącym, który widzi i słyszy, do którego można się zwracać i który ma charakter osobowości. Bóg jako Logos jest mową – nie tylko Stwórcą, ale Objawieniem przemawia cym do mnie i pozwalającym mi na danie odpowiedzi. Mamy tutaj do czynienia z podstawą chrześcijańskiej teologii modlitwy. Słowu odpowiada słowo. I dlatego Logos wszystkich rzeczy może wyjść na spotkanie w ludzkim Obliczu – w postaci Jezusa z Nazaretu.  To w Nim wychodzi naprzeciw człowieka to, co najistotniejsze we mnie samym i dlatego mogę z Nim rozmawiać, mogę Go rozumieć, mogę stać się ciałem – jednym życiem z Nim i z tymi, którzy są Jego. Stąd prawda, że ciągle pozostaję w drodze do Jezusa, ponieważ On jest zawsze nieskończenie większy.

Teraz czwarta: Należy głosić Boga w Jezusie Chrystusie

„W Nim [Jezusie] widzimy Ojca” (J 14,9). W nazwie Logosu wyznanie Stwórcy przechodzi w wyznanie Jezusa Chrystusa. tego, kim jest Bóg doświadczamy zasadniczo i przede wszystkim patrząc na Jezusa Chrystusa. Syn pozwala nam równocześnie rozpoznawać rysy Ojca. Dlatego to Jezus Ewangelii wchodzi w chrześcijańskie mówienie o Ojcu: innego, historycznego Jezusa nie ma w ogóle. Kim jest Bóg, opowiedział nam Chrystus, który pochodzi z łona Ojca (J 1,18). Zatem dla obrazu Boga istotne są centralne momenty historii Jezusa: Wcielenie – Krzyż – Zmartwychwstanie – Wywyższenie – Wylanie Ducha.

Wcielenie. Bóg jest taki, że chce stać się Człowiekiem; bliski nam bo mówi, myśli i kocha jak człowiek, ale my jesteśmy daleko, bo nie umiemy poznać swego Boga w tak wielkiej bliskości.

Krzyż. Miłość staje się śmiertelna. Musimy tutaj uczyć się, co oznacza wszechmoc. Prawda pozostaje nienaruszona i nie może (lub nie chce) być zniweczona przez samego Boga, nie ma miejsca na kompromis, niezgodę w tym, czego chcą wszyscy.  Krzyż jest tak, gdzie prawda i miłość występują razem.

Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Stanowi ono odsłonięcie Boga samego: Bóg jest Bogiem życia, Bóg daje przyszłość. On sam jest naszą przyszłością. On jest mocą. Stwórca okazuje ją nie w dziecinnych cudach, ale w tym stałym cudzie w pełni sensownego świata, który jest w Jego rękach. To Bóg otwiera świat przed nami na swój sposób poza to, co tylko chwilowe. Śmierć nie stanowi bariery dla Boga. Zmartwychwstanie nie jest jakimś okolicznościowym cudem lecz początkiem ostatecznej przyszłości świata. Jako takie jest ono najmocniejszym wniknięciem w świat, a tym samym dramatycznym poświadczeniem tego, kim jest Bóg, że jest On rzeczywiście Bogiem, naszą nadzieją.

Bóg pozostaje w swej wolności zawsze ten sam, a przecież pozostaje wciąż nowy – do odkrywania aż po kres dni…

Teza piąta: Boga należy głosić w zwierciadle Prawa i Ewangelii

Historia zbawiania jest zwierciadłem, w którym staje się widoczne to kim jest Bóg i czym jest Bóg, czego domaga się od nas i co nam daje. Stary Testament nie jest wygasłą przeszłością. Jest on teraźniejszością wprowadzoną w większą całość, przekazaną przez Jezusa Chrystusa. Jedność obu Testamentów jest bardzo istotna, zastała zaciemniona niesłusznie przez niewłaściwe akcenty włożone w Pawłowe przesłanie o wolności od Prawa.

Z czysto historycznego punktu widzenia trzeba stwierdzić, ze Ewangelia zawiera w sobie Prawo. Utrzymuje mocno, że Bóg powołuje i umacnia człowieka, powierzając mu określone zadanie i odpowiedzialność. Kazanie na Górze nie jest zwykłym zwierciadłem ludzkiej niemocy: pragnie być drogowskazem dla człowieka. I odwrotnie, Prawo nosi w sobie znamiona Ewangelii: dla człowieka Starego Testamentu nie było ono druzgocącym wymogiem, ale drogą za którą dziękował Bogu; było też światłem w ciemności pomagającym mu znaleźć drogę zbawienia.

Mówienie o Bogu niezależnie od tego, czy się to nam podoba czy nie ma do czynienia także z zobowiązaniami moralnymi. Kto sprowadza religię do moralności, ten pozbawia ją tego, co istotne. Kto jednak z chrześcijańskiego obrazu Boga wykreśla wymagania moralne, ten nie docenia Boga należycie. Istnieją być może, religie pozbawione moralności, jak nie brakuje też z pewnością amoralnych bożków. Znakiem rozpoznawczym Boga Izraela oraz Boga Jezusa Chrystusa jest właśnie to, że jest On wielkością moralną, co więcej, pełnią etycznych wartości – jako Osoba.

Faktem jest, że w dziejach Boga z człowiekiem pojawia się najpierw Prawo, a dopiero potem Ewangelia, widocznie jest to wskazaniem, że także dzisiaj istnieją etapy nauczania, których nie wolno pomijać. Nie można bowiem głosić łaski człowiekowi, którego sumienie zamilkło i który nie zna najbardziej podstawowych wartości moralnych. O ile ma on wejść na drogę łaski, musi najpierw wiedzieć, że jest grzesznikiem. Najgłębszą prawdą nawrócenia jest to, że istnieje przebaczenie.

Teza szósta: Przepowiadanie Boga ma za przewodnika biblijne mówienie o Bogu, zwłaszcza w przypowieściach Jezusa, w doświadczeniu Świętych i w refleksji nad tymi doświadczeniami

Jakim zatem językiem powinno mówić się o Bogu? Nasz język jest najczęściej przeniknięty językiem świata. Trudno byłoby oczywiście czynić tutaj wywód na temat, co oznacza „język światowy”. Pozostawiając tę kwestię na boku, należy zauważyć, że również Biblia mówi w jakiś sposób językiem „światowym”. Wystarczy przypomnieć sobie słowa proroków i ich porównania. Izajaszowa zła winnica (Iz 5, 1-7). Historia ta, choć zagadkowa – przez swą konstrukcję przestała być zagadką i przekształca się w krzyk oburzenia, staje się krzykiem do ludu, że wyczerpała się Boża cierpliwość i nastąpiło całkowite rozczarowanie. Dzięki temu widzimy wyraźnie; kim jest Bóg a kim człowiek. Jezus podejmuje ten temat (Mk 12, 1-12) w nowy sposób: jest to historia o dzierżawcach, którzy uważając się za właścicieli, odrzucają wszelkie próby pojednania podejmowane przez gospodarza, a w końcu mordują jego syna. Tutaj odsłania się tajemnica Jezusa i Jego Męki, która u Izajasza dochodziła do głosu niejako z oddali. Ratzinger mówi, że Jezus tym sposobem wkracza w tradycję profetycznej mowy o Bogu i ją na swój sposób aktualizuje. Chociaż sam jest Synem, to jednak nie wychodzi od tego, ale idzie po linii tradycji, która twórczo wypełnia i prowadzi do właściwego celu.

Przypowieści, porównania pokazują zatem jakieś granice w mówieniu o Bogu, mowa ta pozostanie zawsze tylko porównaniem, które powoli doprowadza od zewnątrz do tej rzeczywistości, której nigdy nie da się w pełni osiągnąć. Żeby czynić Boga przejrzystym trzeba w przepowiadaniu uwzględniać tę kolejność. Pomiędzy głosicielem a Biblią nie ma dwutysiącletnich wykopów grobowych, mamy przecież żywą wykładnię Świętych z ich wewnętrzną więzią, na której opiera się doświadczenie Boga realizowane w codzienności życia. Bez nich obchodzenie się z Biblią prowadziłoby do czystego historycyzmu.

Teza siódma: Głoszenie Boga winno prowadzić do modlitwy i z niej wypływać

O Bogu można mówić sensownie tylko wtedy, gdy się Go zna a poznać Go może każdy. Ten, kto zna Boga staje się głosicielem z pierwszej ręki, ponieważ poznaje Go sam – na – sam na modlitwie. Tylko tak rodzi się doświadczenie. Ratzinger opierając się na tekście Jk 3, 16-4,3 opisującym kryzys wspólnoty judeochrześcijańskiej, podaje tego dwa powody: jeden – szukanie tylko siebie (4,1), a drugi – brak modlitwy (4,2).  Z pewnością modlicie się – mówi dalej Jakub (4,3), ale modlitwa wasza jest tego rodzaju, że nie można jej określić mianem prawdziwej modlitwy. Mówi zatem, że wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby wspólnota, zamiast mówić o zimnej wojnie wśród siebie lub między sobą, zechciałaby razem, wspólnie zwracać się do Boga. Trzeba zdać sobie i dzisiaj sprawę, że mówienie o Bogu traci swą moc jednoczącą i staje się dzielącą ludzi, pustą teorią, jeżeli nie wypływa ze wspólnie przeżytego doświadczenia żywotnej rozmowy z Bogiem. Bez modlitwy kazanie usycha samo przez się.

Pola bieleją – słuchający widzi

Na polu świata i Kościoła jest wiele pszenicy i chwastów. Takie są pola… Musimy wciąż na nowo odkrywać, że chwast eliminuje się przez dbanie o pszenicę. Dbać o nią oznacza zgłębiać więź z naszym Panem Jezusem Chrystusem Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym. Musimy karmić własne serca i serca naszych braci i sióstr parzenicą Słowa i sakramentów, bo tylko wtedy na polu stworzenia będzie więcej pszenicy niż chwastów. „Uciszmy się, by słuchać słowa Pańskiego i nad nim medytować, ażeby dzięki skutecznemu działaniu Ducha Świętego nadal mieszkało i żyło w nas przez wszystkie dni naszego życia i do nas mówiło. Tak właśnie Kościół wciąż się odnawia i odmładza dzięki słowu Pańskiemu, które trwa na wieki (por. 1P 1, 25; Iz 40, 8)”[4]. ODWAGI!

Bibliografia:

[1] J. Ratzinger, Wiara w Piśmie i Tradycji. Teologiczna nauka o zasadach, red. K. Góźdź, M. Górecka, Opera Omnia 9. Cz. 2. Lublin 2028, s. 820.
[2] J. Ratzinger, Kościół, ekumenizm – polityka, Kolekcja Communio, 5, wyd. PALLOTINIUM, Poznań – Warszawa 1990, tłum. L. Balter, s. 67-81.
[3] Benedykt XVI, adhortacji apostolska Verbum Domini, 123.
[4] Tamże, nr 124.

Ks. dr Tomasz Rąpała – rekolekcjonista Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnego ARKA w Gródku nad Dunajcem, współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie. Uczestnik warsztatów egzegetyczno-archeologicznych w Jerozolimie i wyspie Patmos organizowanych przez rzeszowską szkołę biblijną DABAR oraz szkoły kierowników duchowych w pustelni benedyktynów-kamedułów w Rocca di Garda. Posługiwał jako wikariusz w czterech parafiach diecezji tarnowskiej, następnie pełnił posługę ojca duchownego w WSD w Tarnowie.

Zdjęcie_moje SŁOWO (2022)

Kurtyna opadła. Wróćmy do Źródła wiary! – ks. Tomasz Rąpała

Niedziela Słowa Bożego została ustanowiona przez papieża Franciszka specjalnym listem apostolskim Aperuit illis z dnia 30 września 2019 r., w którym Ojciec Święty wyraźnie zaznaczył, że jako chrześcijanie „musimy wejść w bliską relację z Pismem Świętym, w przeciwnym razie [bowiem] nasze serce pozostanie zimne, oczy zamknięte, dotknięte niezliczonymi formami ślepoty” (nr 8).

Czytając na nowo słowa tegoż listu, mam przed oczami nabożeństwo z 27 marca 2020 r., które w obliczu pandemii covid-19 stało się, dla mnie osobiście, nieprawdopodobnym wyrazem tego, co zaistniało w świecie. Późne popołudnie. W strugach deszczu samotny Papież zmierza przez zupełnie pusty plac św. Piotra w stronę bazyliki. Idzie sam. Takiego widoku jeszcze tam nie było. Franciszek wygłasza przejmujące przemówienie na temat Jezusa Chrystusa kroczącego po galilejskim jeziorze. Znamy tę scenę bardzo dobrze. Jednak słowo Boże, które jest życiowe, żywe i ponadczasowe, odczytywane w konkretnym kontekście czasu i historii nabiera w tym momencie szczególnego znaczenia. Chrystus naprawdę panuje nad rzeczywistością świata pogrążonego w mrokach niepewności i strachu. Idzie po wodzie, przemierza uliczki i ulice świata… „Chcieliśmy być zdrowi w chorym świecie” – przemawia Papież. Doświadczyliśmy wtedy (przynajmniej niektórzy), że człowiek musi obudzić się z letargu poczucia swej wszechwładzy, cynizmu i samouwielbienia. Nie jesteśmy bogami. Tylko Bóg jest Bogiem. I jest z nami. Zawsze. Na wszystkich „placach” kuli ziemskiej. Zna świat, zna człowieka, zna Kościół… Czy jednak człowiek jest z Bogiem? Czy człowiek zna Boga?

Pusty plac św. Piotra. Samotny Papież. Dostojnie oświetlona bazylika, a na jej kopule krzyż. Stat crux dum volvitur orbis – Krzyż stoi, podczas gdy świat się obraca. To motto kartuzów, które staje się mottem każdego wierzącego i wątpiącego człowieka. Z niego płynie życiowa mądrość. Uciszmy się, żeby usłyszeć je sercem! Jeszcze raz.

Przywołuję ten obraz po to, żebyśmy pozwolili przemówić Słowu Bożemu w tym czasie, kiedy powinniśmy się budzić do czegoś, co wpompuje w nas na nowo życie. Powietrzem są słowa św. Pawła, że „wiara rodzi się z tego, co się słyszy, a tym zaś, co się słyszy jest, słowo Chrystusa” (Rz 10,17). Czy jednak my naprawdę w to dzisiaj wierzymy? Czy słowo Chrystusa jest w stanie przebić się przez „siatki” na naszych uszach, które nie dopuszczają Jego Słowa do naszych serc? Tymi siatkami są dzisiaj; zwątpienie, strach, brak zaufania do Kościoła, intelektualna pycha i antyintelektualne utopie ideologii, hiperseksualizm i związany z tym bardzo mocno materializm, którego różnorodne formy stają się powodem manipulacji człowiekiem, szczególnie młodym pogrążonym jakże często w ciemnościach zagubienia w codzienności życia.

Kiedy powracam do pamiętnego nabożeństwa z tamtego marca w Watykanie przychodzą mi na myśl słowa, które dzisiaj wielu słusznie uważa za proroctwo wypowiedziane 24 grudnia 1969 r. przez młodego ks. Josepha Ratzingera w heskim radiu, iż w obliczu kryzysu i poważnych wstrząsów, Kościół będzie musiał rozpoczynać mniej więcej od początku. Dla mnie znakiem tego początku jest pusty plac św. Piotra z pamiętnego marca ubiegłego roku. Początek widzę w powrocie do życia Słowem Bożym w codzienności życia. W znakomitym wystąpieniu w bawarskiej Akademii Katolickiej  czterdziestotrzyletni Ratzinger wygłaszając wykład pod tytułem „Dlaczego jeszcze jestem dzisiaj w Kościele?”, zauważa, że Kościół budują naprawdę ci, którzy się pokornie modlą. „(…) W ciszy, niemal nie wydając z siebie głosu, żyją w swoim otoczeniu ludzie, którzy po prostu wierzą i którzy również w tej godzinie zamętu wypełniają prawdziwe zadanie Kościoła – budowanie na Słowie Bożym modlitwy i wytrwałości dnia codziennego” (Wykłady bawarskie z lat 1963-2004, Warszawa 2009, s. 143-166). „Trzeba wzmocnić wiarę, a nie zastąpić ją wydyskutowaną w debacie opinią” (Kościół. Wspólnota w drodze, Kielce 2009, s. 128). Wiarę możemy wzmacniać przede wszystkim słuchaniem słowa Bożego, które ma moc przemiany myślenia, zmiany mentalności życia. Różne są ludzkie serca, różne jest dzisiaj nawet rozumienie Boga. Dlatego najbardziej pilną posługą w Kościele jest głoszenie orędzia Dobrej Nowiny, kerygmatu, który najpierw wydarzył się w głoszącym. Jaki słuchacz, taki lektor! Ostatnie lata pokazały ciemne strony tego głoszenia. Kurtyna opadła. Trzeba na nowo wyruszyć w drogę wiary, z entuzjazmem i bezgraniczną miłością Chrystusa i do Chrystusa. „Prawda jest warta cierpienia” – powie Ratzinger (Opera omnia, t. 14/2, s. 782).

Ojciec Piotr Rostworowski w referacie wygłoszonym na Jasnej Górze w 1970 r. powiedział słowa, które powinny nam dać wiele do myślenia. Szczególnie dzisiaj, kiedy przeżywamy Niedzielę Słowa Bożego prosząc Ducha Świętego, aby ożywił w nas wiarę i odwagę życia Słowem, które pochodzi z ust samego Boga. „Czasem mam wrażenie – mówił mnich – że naszą wielką winą w Polsce jest to, żeśmy nie uwierzyli w wewnętrzną siłę Słowa Bożego. Ten brak wiary był przyczyną, że nie dawaliśmy naszemu ludowi obfitej strawy biblijnej, ale zalewaliśmy go potokiem naszych własnych słów. Biedny lud uderzony siłami ateizmu, w tragicznej walce z naporem laicyzacji pozbawiony był w dużej mierze jedynej siły skutecznej przeciwko zlaicyzowaniu – Słowa Bożego. Można myśleć, że inaczej wyglądałby dziś Kościół w Polsce, gdybyśmy to zrozumieli od początku i gdybyśmy od początku karmili go mocną strawą. Wierzę, że nie doszlibyśmy do takiej ignorancji rzeczy Boskich i do takiego zanikowego stanu wiary. (…) Tylko Słowo Boże ma w sobie stężony smak Ducha Świętego, który jedynie uratować może ducha ludzkiego od rozmycia w nicość” (W szkole modlitwy, Kraków 2000, ss. 28-29). Przypuszczam, że gdyby te słowa wygłosił dzisiaj ojciec Piotr np. z okazji konferencji synodalnej, to nie zabrakłoby zniesmaczonych. Takich nigdy nie zabraknie. Szkoda, że brakuje tych, którzy w głębi serca wierzą w stężoną moc Ducha Świętego zawartą w Słowie Bożym, które może uratować przed nicością, pustką, której coraz więcej i która coraz bardziej pochłania.

Co zatem mamy robić dzisiaj, teraz? Benedykt XVI w przemówieniu z okazji 40. rocznicy ogłoszenia soborowej Konstytucji Dei Verbum  powiedział znamienne słowa: „Praktyka ta [lectio divina], jeśli będzie się ją skutecznie propagować, przyniesie w Kościele – jestem o tym przekonany – nową duchową wiosnę. Lectio divina winna być zatem coraz bardziej propagowana, również przy użyciu nowych metod, starannie dobranych i dostosowanych do naszych czasów. Nigdy nie można zapominać, że słowo Boże jest lampą dla naszych stóp i światłem na naszej ścieżce (por. Ps 119 [118], 105)” (Słowo Boże źródłem odnowy Kościoła, Watykan 16 września 2005 r.). Kierunek mamy zatem nadany, jest nim „Boże czytanie”, zwane lectio divina. Obyśmy mieli udział w wiośnie Kościoła! Słowo i Eucharystia stanowią dwa filary, dzięki którym lud Boży będzie miał siłę stawiania czoła nowym, neopogańskim prądom, które zalewają coraz większe obszary. Jezus Chrystus jest większy od tych wszystkich, którzy uważają się dzisiaj za największych i pustosząc ludzkie sumienia kierują wielu na wieczną zagładę. „Współczesne społeczeństwo jest w trakcie formułowania antychrześcijańskiego credo, a przeciwstawianie się mu jest karane społeczną ekskomuniką. Strach przed tą duchową mocą Antychrysta jest wciąż aż nazbyt naturalny i przeciwstawianie się temu naprawdę wymaga pomocy modlitewnej całej diecezji i Kościoła powszechnego” – powiedział Benedykt XVI emeryt w rozmowie z niemieckim dziennikarzem i pisarzem Peterem Seewaldem (Życie, Kraków 2021, ss. 1016-1017). Jeżeli nie przejmiemy się tymi słowami, już nic nam nie pozostanie. Nie bądźmy głusi i ślepi. Błagajmy Ducha Świętego, żeby obudził nas idących drogą wiary do większej miłości Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Niech Maryja nas prowadzi w codziennych wyborach, abyśmy umieli stawać po stronie Chrystusa, Jego Słowa. „Wy już rozumiecie tajemnicę Bożego Królestwa, lecz tym, którzy są na zewnątrz, trzeba przedstawić ją w przypowieściach, aby wyszło na jaw, którzy z nich nie mają w sobie pragnienia wgryzienia się w moje Słowo. Tacy bowiem należą do ludzi, którzy wręcz zasłaniają sobie oczy i uszy swe zatykają, by niczego nie widzieć i niczego nie słyszeć. Nie mają w sercach pragnienia, by pojąc cokolwiek; nie chcą zwrócić się ku mnie, abym ich ocalił” (Mk 4, 11-12, NPD). Jezus ma nas! Przez nas pragnie zasiewać ziarno swojego Słowa, które ma wielką moc. Najtrudniej jest Mu wtedy, gdy spotka się z oporem serca człowieka. Wtedy to samo Słowo, które potrafi wskrzesić umarłego czy uzdrowić wzrok, nie dokona niczego. Odrzućmy wszelkie opory. Prosi nas o to sam Chrystus!

Kościoły pustoszeją. Statystyki mówiące o odpływie młodych ludzi ze wspólnoty Kościoła w Polsce przerażają. Pustka placu św. Piotra z pamiętnego, marcowego nabożeństwa rozciąga się dalej i dalej. Obyśmy nie należeli do grona besserwisserów pocieszających się przy kawie, że obok nas jest jeszcze gorzej, a tu „u nas” – nie przesadzajmy z tym, że jest tak bardzo niepokojąco. Szary pragmatyzm kościelnej codzienności usypia, szczególnie nas duchownych. Kiedy patrzymy z oddali, z fotela, rzeczywiście nie jest jeszcze tak źle, gdy podchodzimy jednak bliżej,  to zaczyna świecić pustką tą „liczbową”, a jeszcze bardziej wewnętrzną. Nadszedł czas „przyłożenia ucha” do Słowa Bożego i adoracji Wcielonego Słowa. „Kościół jest z modlitwy, ba, jest modlitwą, jest tą właśnie – adoracyjną – modlitwą. Kościół to zatem nie ‘parlament’, ale wspólnota trwająca na modlitwie” (Kościół. Wspólnota…, dz. cyt., s. 35).

Kurtyna opadła. Takie mamy czasy. Pozostaje tylko Kościół wiary, Kościół na obraz Chrystusa. Niech nikt z nas nie lęka się pójścia za Jezusem Chrystusem, który mówi do nas i zaprasza do wspólnej drogi, która jest najpiękniejszą przygodą, wydarzeniem. Słuchajmy i uczmy słuchania innych żywego Słowa! „Uciszmy się, by słuchać słowa Pańskiego i nad nim medytować (…). Tak właśnie Kościół wciąż się odnawia i odmładza dzięki słowu Pańskiemu, które trwa na wieki (por. 1P 1, 25; Iz 40,8)” (Benedykt XVI, Verbum Domini, 124).

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym Diecezji Tarnowskiej „ARKA”, dotychczas pełnił posługę wikariusza, następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie.

 

 

 

zimne ognie

Taniec na wulkanie zamiast spotkania z mocą Słowa – ks. Tomasz Rąpała

Wchodzimy dzisiaj w zupełnie coś nowego, w Nowy Rok, który jest dla nas wszystkich tajemnicą. Nie potrafimy powiedzieć co nas jeszcze czeka, żyjąc w jakże niespokojnych czasach, pełnych chaosu i zbrodni… Nad światem coraz więcej ciemnych chmur. Człowiek stał się istotą mało znaczącą w huraganie materializmu, hiperseksualizmu, pogardy dla tego, co święte. Żyjemy jakby u ponóża wulkanu bawiąc się w rytm głośnej muzyki. Wulkan grozi wybuchem, ale my nadal tańczymy, bo muzyka zagłusza sygnały o nadchodzącym niebezpieczeństwie…

Jak w tym wszystkim zauważyć Jezusa Chrystusa, jedynego pośrednika Boga, który narodził się w ciszy? On rodzi się także dzisiaj, gdy my nadal tańczymy na „wulkanie”, bliscy katastrofy. Zastanawiam się czy jesteśmy w stanie USŁYSZEĆ i ZOBACZYĆ Jezusa, który nas kocha?

Dobrze rozpoczynają ci, którzy na początku nowego roku przychodzą do świątyni prawdziwego Boga, jedynego Boga. Boga, który jest miłością (por. 1J4,8.16) i który stał się Człowiekiem po to, żeby powiedzieć nam o sobie jeszcze bardziej, jeszcze wyraźniej. To jest dopiero tajemnica! Św. Hilary powiedział bowiem, że „kto dobrze zaczął, jest już w połowie drogi”. Chrześcijanin zaczyna dobrze, bo zaczyna razem z Jezusem, Maryją i Józefem. Zaczynamy zatem od słuchania Słowa, od Eucharystii, tego największego daru, jaki Bóg nam dał!

Kiedy czytałem opis Bożego Narodzenia, Jezusa owiniętego w pieluszki, zobaczyłem eucharystyczny korporał, na którym podczas Mszy Świętej spoczywa Hostia – Wcielone Słowo. Ciało Jezusa, najpierw owinięte w pieluszki, potem w całun w grobie, jest obecne na korporale. Bo Chrystus jest z nami, żywy i prawdziwy. Rodzi się tyle razy, ile razy Go słuchamy, przyjmujemy do swoich serc jak wyjątkowego Gościa do domu… Do jakiego serca przychodzi Pan Jezus? Jakie są nasze serca? Czy znajduje w nich wiarę, że ON jest żywym Bogiem, mającym MOC przemiany naszego serca. Przed przyjęciem Komunii Świętej mówimy przecież: „Panie, powiedz tylko SŁOWO, a będzie uzdrowiona dusza moja”… Czy my w to naprawdę jeszcze wierzymy?

Zadajmy pytanie; czym jest ta muzyka na „wulkanie świata”? To jest muzyka niewiary. Kard. Gerhard Ludwig Müller w cennym piśmie pt. „Manifest wiary” podkreślił, że dzisiaj trzeba stawiać czoła pojawieniu się dawnych herezji, które w Jezusie widziały jedynie wybitną postać, brata czy przyjaciela, proroka czy przykład moralności” (nr 1). Mam wrażenie, że dzisiaj dla większości z nas Jezus Chrystus stał się tylko postacią, nie jest już żywą osobą, którą można spotkać w Słowie Bożym i powierzyć Mu swoje życie. Obchodząc uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki widzimy wyraźniej, że Maryja nie porodziła wyjątkowej postaci w historii ludzkości, ale Osobę, która jest Bogiem wcielonym, Słowem, które stało się Ciałem. Jakież to ciekawe, że tę prawdę potrafili rozpoznać ubodzy Pastuchowie, a nie potrafią tego zobaczyć współcześni ludzie, w czasie, kiedy potrafią chodzić po Księżycu. Okazuje się, że droga do Boga, który jest na wyciągnięcie ręki, jest dla niektórych dłuższa niż na Księżyc. Czy my, nie sprowadziliśmy Chrystusa do poziomu „bozi”, miłego misia, który do wszystkich się uśmiecha, na wszystko się zgadza, a jego „miłosierdzie” sprawia, że nie potrzeba ani sakramentów, ani Biblii, ani spowiedzi świętej, bo przecież „i tak wszystko przebaczy”? Skąd ta pewność? Chyba z jakiejś  „domowej religii”, czyli własnych dywagacji i poglądów…

Chciałbym, żebyśmy na progu nowego roku podjęli decyzję wejścia w ten nowy czas z PAMIECIĄ o Słowie Boga, który codziennie do nas mówi. Nasza pamięć jest łonem Słowa! Pan Jezus pragnie, żebyśmy Go słuchali, żebyśmy czytali to, co On nam mówi. Bo w tym jest nasze ŻYCIE (por. J1,4). Iluż ludzi dzisiaj tylko wegetuje? Stracili sens życia, sens powołania małżeńskiego, kapłańskiego. W Nim jest życie. Kiedy Pasterze opowiadali innym o tym, co widzieli, to reszta się ZDUMIEWAŁA. Oni byli zdumieni tą tajemnicą Boga, który jest z nimi. Wyszli poza własne oczekiwania, myśli. Dali się poprowadzić żywemu Bogu! A widzieli coś niebywałego… Dla nich Bóg w Dzieciątku – można było to przyjąć tylko wiarą! A Maryja? Najpierw to Słowo USŁYSZAŁA, potem ZACHOWYWAŁA i ROZWAŻAŁA. Co działo się w Jej sercu? Jesteśmy czcicielami Maryi, dlatego zaglądajmy do Jej serca. Tak! To jest Jej pamięć o Słowie! Tam przechowuje Słowo Boga. My mamy czynić to samo! Czytać, rozważać, żeby pamiętać a przez to rodzić w codzienności życia! Nasze życie pokazuje na ile my wierzymy Bogu, Jego Słowu. To jest rodzenie Słowa! Ojciec Raniero Cantalamessa powiedział kilka dni temu w Watykanie piorunujące zdanie, że nawet papież Franciszek podniósł głowę w tym momencie. Powiedział, że jeśli my nie przechodzimy od poczęcia do narodzenia Słowa to dokonujemy „duchowej aborcji”. Co to znaczy? Ono musi się urodzić, na zewnątrz, poza nami, w mojej codzienności! Musi być widać, że coś się dzieje nowego, na zewnątrz, to znaczy w twoim małżeństwie, w moim kapłaństwie, w tobie młody człowieku. Rozumiemy to? Pozwolić na urodzenie Słowa. W dzisiejszej Ewangelii jest użyte określenie Słowa jako rhema, czyli za słowem idzie fakt, idzie życie. To nie tak, że posłuchamy tego wszystkiego i nic się nie zmienia… To wtedy jest „duchowa aborcja”. Nie trzymajmy Boga na dystans, nie bądźmy tylko ludźmi religijnymi. Bo na wulkanie codzienności nie usłyszymy wydarzenia Słowa, które Bóg mówi nam do serca!

Słuchałem ostatnio opowiadania biskupa Mirosława Gucwy, który jest ordynariuszem diecezji Buar w Afryce. Otóż, do jednej z wiosek wpadli rebelianci. Ograbili ludność ze wszystkiego. Wszystkie sklepy, domy. Pozabijali wielu ludzi. Ci biedacy pozostali „w tym, w czym stali”. Biskup Mirosław przyjechał do tej wioski, żeby tam odprawić Mszę Świętą. A oni przyszli. I mówił, że poruszył go do głębi serca śpiew tych ludzi. Mówił, że na Komunię Świętą śpiewali o radości, o nadziei. Śpiewali z taką wiarą, że to wzruszyło serce Biskupa, stało się jego najpiękniejszym doświadczeniem z całej wieloletniej pracy misyjnej. Ci biedni ludzie zostali bez niczego i przyszli do Jezusa, bo wiedzą, ze On ich kocha i oni Go kochają. To jest WYDARZENIE SŁOWA w codzienności.

I kiedy potem o tym myślałem, także w kontekście Bożego Narodzenia przyszedł mi jeszcze jeden obraz. Przypomniałem sobie to ciekawe, tajemnicze i przedziwne nabożeństwo, podczas którego, w obliczu pandemii, papież Franciszek szedł zupełnie sam, w strugach deszczu przez plac św. Piotra ku Krzyżowi. Szedł sam, w ciszy. Pusty plac. Nie było nikogo. Takiego widoku tam jeszcze nigdy nie było. I zastanawiam się; czego to jest obraz? Klęski Kościoła? Papież przemawia do nikogo… A może klęski ludzkości, która powinna tam być, w obliczu zagrożenia? Nie wiem. A może to obraz rodzącego się życia w chorym świecie? Może obraz Jezusa, który idzie po wzburzonym jeziorze świata? Czy my potrafimy się jeszcze zdumiewać żyjąc jak na wulkanie, którego erupcja jest bardzo blisko?

Jesteśmy ludźmi nadziei, bo jesteśmy ludźmi wierzącymi. Dlatego warto, by każdy z nas podjął dzisiaj decyzję o wejściu w żywy kontakt z Bogiem, słuchaniu i rozważaniu Jego Słowa. Tego uczy nas Maryja, Boża Rodzicielka, PANNA SŁUCHAJĄCA.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym Diecezji Tarnowskiej „ARKA”, dotychczas pełnił posługę wikariusza, następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie.

 

smutek

Dzieci i młodzież wobec śmierci. O wsparciu w przeżywaniu żałoby – Agnieszka Szymańska

Śmierć kogoś bliskiego to wydarzenie, które zawsze niesie ze sobą bardzo silne przeżycia. Z jednej strony można powiedzieć, że doświadczenie umierania jest pełne po brzegi – bo bardzo wiele w nim emocji, myśli, zdarzeń, patrząc zaś z innej perspektywy, bezpośrednie zetknięcie się ze śmiercią to też niejednokrotnie przeżycie wielkiej pustki, ogołocenia z dotychczasowych schematów przeżywania świata. I choć śmierć jest naturalnym etapem egzystencji człowieka, wydaje się, że w obecnych czasach jej właściwe przeżywanie i rozumienie jest znacząco utrudnione.

Człowiek ponowoczesny, zanurzony w doczesnym „tu i teraz”, nastawiony jest na budowanie swojego dobrostanu fizycznego i psychicznego w oparciu przede wszystkim o wartości materialne. Rzadko, albo wręcz nigdy nie zastanawia się na co dzień nad swoim duchem, nad rzeczywistością wykraczającą poza to, co da się zobaczyć, odczuć i wprost doświadczyć. Kultura w której żyjemy afirmuje młodość, zaprzecza starości, cierpieniu i umieraniu. W obliczu wydarzeń granicznych, takich jak np. nieuleczalna choroba czy śmierć, które same w sobie są przecież złem i niosą lęk, dzisiejszy człowiek nierzadko staje się bezradny, brak mu właściwego punktu odniesienia w ich przeżywaniu.

W nie tak odległej jeszcze przeszłości czymś naturalnym było, że członek rodziny umierał w domu, najbliżsi towarzyszyli mu i żegnali się z nim. Następnie czuwano przy zmarłym, modlono się, następowały ceremonie pogrzebowe. Świadkami tych wydarzeń były też dzieci, które w naturalny sposób oswajały się ze śmiercią i obserwując dorosłych uczyły się, jak sobie z nią radzić. W obszarze tym nastąpiła duża zmiana (opiekę nad terminalnie chorymi i organizację pogrzebu w dużym stopniu przejęły instytucje) i człowiekowi doświadczającemu dziś śmierci, również dorosłemu, niejednokrotnie brakuje wzorców i umiejętności zachowania się, bo często sam wychowywał się już w rzeczywistości, kiedy to najbliżsi umierali w szpitalu, często pod nieobecność rodziny. W sytuacji gdy dziecko czy dorastający młody człowiek jest chroniony przed przeżywaniem smutku i żalu związanego ze śmiercią, w dorosłym życiu unika stykania się z umieraniem i robi wszystko, aby nie myśleć i nie mówić o śmierci. I tym bardziej nie potrafi pomóc innym doświadczającym straty.

Dzieci i młodzież to grupa, która z racji rodzaju aktywności i ilości czasu spędzanego w świecie wirtualnym dodatkowo jest narażona na przyswojenie sobie nieprzystającego do rzeczywistości obrazu śmierci. W kreskówkach, filmach czy grach bywa ona przedstawiana w odrealnionej, komiksowej formie, jest też często śmiercią na niby: stanem odwracalnym, wielokrotnym, nieprawdziwym.

Ze śmiercią zetknie się każdy, wcześniej czy później, całkiem bezpośrednio lub mniej wprost. Częste więc mogą być sytuacje, kiedy z jednej strony dorosły doświadczający śmierci musi zmierzyć się z własnymi ogromnymi przeżyciami związanymi ze stratą, a z drugiej wesprzeć dziecko, które również znalazło się w sytuacji odejścia bliskiej osoby. Nie zawsze wie, jak to zrobić. Nie zawsze ma siłę. Sytuacje mogą być różne, tak jak wielobarwne jest życie.

Praktyka psychologiczna podpowiada, że dorośli bardzo potrzebują pomocy we wspieraniu dzieci w żałobie. A i dzieci wymagają pomocy w radzeniu sobie z czyjąś śmiercią. Z pewnością kapłan, katecheta, jest osobą, która może wiele w tym względzie zdziałać. W społecznym przekonaniu, skądinąd uprawnionym, któż lepiej niż ksiądz zna się na sprawach ostatecznych i to właśnie dlatego jest on często tym, kto jest tu postrzegany jako specjalista „z pierwszej linii”.

Rozumienie śmierci przez dzieci w różnym wieku i reakcja na stratę

Żałoba to złożona i długotrwała reakcja na utratę bliskiej osoby (lub innego ważnego obiektu, do którego jesteśmy przywiązani), zaczynająca się od zaprzeczania, poprzez gniew, targowanie się, depresję, a zakończona pogodzeniem z utratą. Sposób jej przeżywania zależny jest od wielu czynników, w przypadku dzieci i młodzieży bardzo znaczący jest etap rozwoju na którym znajduje się młody człowiek. Niezależnie jednak od wieku, żałoba wiąże się z ogromnym stresem, który angażuje zarówno ciało jak i sferę psychiki.

Dzieci w wieku do 2 lat

Dla dziecka w tym wieku pojęcie śmierci jeszcze nie istnieje, co nie znaczy że mały człowiek nie cierpi z powodu utraty kogoś ważnego. Reakcją na oddzielenie najczęściej jest płacz, krzyk, przy czym brak jest jeszcze rozróżnienia między krótkotrwałą nieobecnością a długotrwałą utratą. Największy negatywny wpływ wywiera na dziecko w tym okresie brak stałej relacji z jednym, głównym opiekunem.

Dzieci w wieku 2–5 lat

Na tym etapie rozwoju brak jest jeszcze u dziecka wyraźnej granicy pomiędzy tym, co wewnętrzne a tym co zewnętrzne, pomiędzy rzeczywistością, a myśleniem magicznym, życzeniowym. Brak jest możliwości reflektowania zjawiska śmierci, również własnej. Dziecko może postrzegać śmierć jako formę snu, wyjazdu, obecności w innym wymiarze, z którego można powrócić. Nie wykształtowane jest jeszcze precyzyjne pojęcie czasu, i co za tym idzie brak jest właściwego rozumienia pojęć takich jak: „na zawsze”, „ostatecznie”, „nieodwracalnie”. W sytuacji śmierci bliskiego jest to przyczyną pozornej obojętności dziecka, przejawiającej się np. jego łatwym powrotem do zabawy po gwałtownym płaczu. Przez otoczenie dziecko może zostać z tego powodu odebrane jako „nieczułe”. Charakterystyczne reakcje w okresie żałoby to bardzo duży lęk o siebie i innych, niezrozumienie panującego wokół nastroju smutku, poczucie opuszczenia i zaniedbania, co może się wiązać z tym, że otoczenie jest zajęte przeżywaniem własnych emocji. Dziecko wyczuwa niezwykłość sytuacji, na którą często reaguje uporem, nieposłuszeństwem, próbami zwrócenia na siebie uwagi. Bywa przygnębione, ale nie uświadamia sobie tego i samo nie potrafi zwerbalizować przeżyć; zdarza się, że pojawia się negatywny stosunek do najbliższego żyjącego opiekuna. Odreagowanie uczuć może następować spontanicznie w zabawie (np. dziecko bawiąc się przeżywa „śmierć” lalki, czy naśladuje czynności z pogrzebu). Często pojawiają się też objawy regresji, np. lęki nocne, brak apetytu, wzmożona podatność na choroby.

Dzieci w wieku 5-8 lat

W tym wieku pojęcie śmierci często jest spersonifikowane, dzieci wyobrażają ją sobie jako np. kościotrupa, kostuchę, anioła. Słysząc o śmierci mogą się już odwoływać do swoich wcześniejszych doświadczeń z nią związanych (np. śmierci w rodzinie, utraty ulubionego zwierzątka). Mogą być też zainteresowane biologicznym wymiarem śmierci. Rozumieją już czym jest śmierć, ale nie posiadają jeszcze umiejętności radzenia sobie z trudnymi emocjami. Podobnie jak w poprzednim okresie rozwojowym mogą pojawiać się objawy regresyjne, w tym różne lęki czy moczenie nocne.

Dzieci w wieku 8-12 lat

Na tym etapie człowiek chce zaznaczać już swoją niezależność, jednak przejawia jeszcze wiele dziecięcych zachowań, co ma miejsce również w okresie żałoby. Występują trudności z pokazaniem swojej bezsilności i bezradności, dziecko może więc próbować nadmiernie się kimś opiekować lub kontrolować. Silne emocje może ujawniać w zachowaniach buntowniczych, które stwarzają pozory siły i niezależności. Częste może być zamknięcie się w sobie, niechęć do rozmawiania o zmarłym, idealizacja jego osoby, poczucie winy czy wręcz silna agresja, a także apatia, zaburzenia uwagi, pamięci, lęki, trudności w nauce. Dzieci w tym wieku swoje prawdziwe emocje ujawniają tylko wówczas, gdy poczują się bezpiecznie, trzeba więc starać się w miarę możliwości o to bezpieczeństwo zadbać. Należy również pamiętać, że dzieci na tym etapie rozwoju często traktują śmierć jako rodzaj kary za zło wyrządzone przez zmarłego lub przez samo dziecko, dlatego należy być szczególnie uważnym na tego typu sygnały i odpowiednio na nie reagować.

Nastolatki

Dla młodzieży od ok. 12 roku życia zrozumiałe są już w pełni pojęcia „ostateczność”, „nieodwracalność”. Z reguły dostępne też są w większości wszystkie wzorce myślenia, którymi posługują się dorośli. Pomimo jednak, iż nastolatek chce być spostrzegany jako dorosły, nie należy temu ulegać. Brak równowagi emocjonalnej wynikający z procesu dojrzewania sprawia, że przeżywanie żałoby w tym wieku jest bardzo trudne. Podobnie jak w poprzednim okresie rozwojowym czas żałoby może wiązać się z utratą dotychczasowych zainteresowań, słabszymi wynikami w nauce, może pojawiać się nadmierna, wręcz hipochondryczna troska o swoje zdrowie. Otoczenie może obserwować także, zwłaszcza u starszych nastolatków, pozorny spokój, apatię, „odcięcie” od emocji, zmianę tematu rozmowy w przypadku poruszenia zagadnienia straty, lub przeciwnie – nadaktywność, sztuczne wyszukiwanie sobie zajęć. Ponieważ w wieku dorastania stosunek do rodziców bywa buntowniczy, ambiwalentny, w przypadku śmierci rodzica może pojawiać się idealizowanie go, poczucie winy wobec niego lub gniew na zmarłą osobę.

Żałoba to rodzaj kryzysu, który człowiek przeżywa po śmierci znaczącej osoby. Warto uświadomić sobie, że istota kryzysu nie leży w urazowym wydarzeniu, trudnej sytuacji, ale w subiektywnej reakcji jednostki, która wyraża się w specyficznym, indywidualnym spostrzeganiu emocjonalnym i uczuciowym reagowaniu. Od tego, jak dana osoba widzi okoliczności i siebie na ich tle, zależą główne reakcje i zachowania przejawiane przez nią w sytuacji kryzysowego zakłócenia normalnego biegu zdarzeń. Na drodze żałoby każdy kroczy swoim własnym rytmem. Również dla dziecka w każdym wieku śmierć bliskiej osoby jest sytuacją kryzysową, w której może bardzo różnie reagować. Warto również wiedzieć, że w okresie żałoby prawie wszystkie reakcje (oprócz targnięcia się na swoje zdrowie i życie) są normalne. Zwłaszcza w pierwszej fazie ostrego żalu (ok. 7-14 dni) reakcje, także u dzieci, mogą być bardzo gwałtowne: ataki rozpaczy i smutku, skargi, płacz, dolegliwości somatyczne, lęki i poczucie zagrożenia. Zmiany w zachowaniu należy traktować jako wyraz przeżywanych wewnętrznie emocji związanych ze stratą. Może być jednak również i tak, że żałoba po bliskim może wystąpić u dziecka dopiero po kilku tygodniach czy miesiącach, co ma związek z uzyskaniem poczucia bezpieczeństwa. Dopiero w momencie kiedy poczuje się bezpieczne, dziecko zaczyna ujawniać swoje emocje. Odroczona żałoba może się wiązać też z uświadamianiem sobie straty i stopniowym jej zrozumieniem ; im młodsze dziecko, tym trudniej pojąć mu konsekwencje śmierci. U dzieci i młodzieży przeżycia związane z żałobą mogą ujawniać się etapami i być gwałtowniejsze niż u dorosłych, ponieważ dziecko i młody człowiek nie potrafią zajmować się trudnymi emocjami przez długi czas i łatwo balansują pomiędzy skrajnymi emocjami. Przebieg żałoby zależy też od tego czy śmierć była nagła czy spodziewana, od więzi, które łączyły dziecko ze zmarłym, od cech osobowościowych oraz bardzo ważnego czynnika jakim jest relacja z Bogiem.

Co nie pomaga w żałobie

Dawniej uważano, że prawidłowy przebieg procesu żałoby trwa 12 miesięcy, dzisiaj przyjmuje się, że głębokie przejście przez proces osierocenia może trwać do 2, a nawet do 4 lat. Pomimo tego, że żałoba jest doświadczeniem powszechnym, które w zasadzie przeżywa każdy człowiek, otoczona jest ona różnymi, zakorzenionymi przekonaniami, które nie służą prawidłowemu przeżyciu żalu po stracie. Istnieje szereg stereotypów, powielanych schematów, które utrudniają, czy wręcz blokują przejście przez żałobę i jej prawidłowe zakończenie oraz wsparcie osób w żałobie. Częste chociażby jest przekonanie, że z żalem należy sobie poradzić samodzielnie i nie należy obciążać innych swoim cierpieniem, a oferowana przez innych pomoc może wynikać z litości („nie potrzebuję litości”). Mocny jest także kulturowy model „twardego mężczyzny” i „dzielnej kobiety”, czy wreszcie lęk, że prosząc o wsparcie można spotkać się z odrzuceniem. Zwykle odczuwamy też niepokój przed kontaktem z osobami przeżywającymi żałobę, co spowodowane jest utrwalonymi, błędnymi przekonaniami: nie wolno proponować pomocy, narzucać się, bo to ryzyko kolejnego zranienia („pewno chcą zostać sami”), a samo bycie obok, słuchanie, towarzyszenie, czy choćby przytulenie raczej nie pomoże, bo „żal jest nieutulony”. Sądzimy, że naszym zadaniem jest coś poradzić, pocieszyć, a takie myślenie pogłębia tylko poczucie odczuwanej przez nas bezradności.

Również wobec dzieci dorośli nierzadko kierują różnego rodzaju komunikaty, które nie sprzyjają radzeniu sobie z bólem po śmierci bliskiego, a będące wynikiem tabu, które otacza żałobę. Chwaląc na przykład dziecko za często pozorną odporność i zaradność („ale jesteś dzielny”, „musisz być silny”), czy mówiąc mu: „tak widocznie musiało być”, „już czas przestać płakać, życie toczy się dalej”, itp., tym samym podpowiadamy mu, że lepiej nie okazywać swojego żalu i smutku, bo to nie jest dobrze spostrzegane, a płacz tylko potęguje cierpienie. Dziecko jest w swoisty sposób trenowane, by szybko wracać do „normalnego życia” poprzez sugerowanie mu, że ma się „wziąć w garść”, „nie grzebać się w przeszłości”, „nie rozdrapywać ran”, a „czas to najlepszy lekarz”, czy przez obdarowywanie go np. zabawkami, czy nowym sprzętem elektronicznym, aby miało się czym zająć i nie myślało o zmarłym. W radzeniu sobie ze śmiercią rodzica nie służy przekaz sugerujący, że dziecko teraz musi zastąpić ojca/matkę, czy normalizowanie takiej sytuacji poprzez chwalenie: „poradził/a sobie, stał/a się ojcem/matką dla młodszego rodzeństwa”.

Pozorne wyzdrowienie, czyli nie okazywanie przeżyć i szybki powrót do poprzednich aktywności, jest społecznie najlepiej przyjmowane, a z kolei na czyjąś stratę bardzo częste jest tylko pozorne reagowanie, które nie wspiera. Przyczyny takiego stanu rzeczy mogą być emocjonalne, bo często boimy się skontaktować z własnymi stratami (czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy ile ich przeżyliśmy) lub obyczajowe, bo nie nauczono nas jak samemu przeżywać żałobę i wspierać osoby będące w żalu po stracie. Jako wzorzec zachowania się w sytuacji żałoby utrwaliło się odcinanie od przeżywania emocji, a w tym okresie jest ich bardzo wiele i bywają bardzo trudne. Dla dzieci, zwłaszcza młodszych, dodatkową trudnością po stracie jest to, że rozwojowo nie mają one jeszcze wykształtowanej umiejętności rozpoznawania emocji i adekwatnego ich wyrażania, co może potęgować ich ból.

Jak wspierać dziecko po śmierci bliskiej osoby

Praktyka psychologiczna wskazuje, że w sytuacji osierocenia wiele dzieci czuje się opuszczonych, bagatelizowanych, starsze dzieci, które już potrafią formułować swoje myśli wskazują na niezrozumienie przez dorosłych, bycie niewysłuchanym. Pewna dziewięcioletnia dziewczynka, której tato zginął tragicznie, podczas spotkania z psychologiem wyraziła swoją chęć i gotowość uczestniczenia w pogrzebie, o czym jej mama (z pewnością z różnych względów) wcześniej z nią nie rozmawiała. Jak się jednak okazało dziecko rozmawiało z babcią, która podejmując ten temat i wspierając wnuczkę w jej zamiarze spełniła nieocenioną rolę.

Ze strony dorosłego, który chce pomóc dziecku przeżywającemu żałobę nic nie zastąpi obecności, rozmowy, wysłuchania i nienarzucającej się pomocy. Bardzo ważne jest:

  • Poinformowanie dziecka o śmierci bliskiej osoby. Najlepiej aby uczyniła to najbliższa dziecku osoba, dostosowując swój przekaz do jego wieku. Nawet jeśli śmierć nastąpiła w tragicznych okolicznościach (np. samobójstwo) dziecko powinno dowiedzieć się prawdy.
  • Umożliwienie dziecku pożegnania się ze zmarłym. Przyjmuje się, że zabranie dziecka, aby zobaczyło ciało zmarłego i pożegnało się z bliskim oraz udział w ceremoniach pogrzebowych mają pozytywny wpływ na radzenie sobie z obecną stratą i żałobą w przyszłości. Pozwala to na zaakceptowanie realności i nieodwracalności śmierci, zrozumienie tego, co naprawdę się stało i opanowanie lęku. Zawsze jednak trzeba (znając konkretne dziecko) kierować się tu zdrowym rozsądkiem i przede wszystkim zapytać je o zgodę na udział w tych wydarzeniach. Poprzez rozmowę dostosowaną do wieku dziecka należy przygotować je na te bardzo trudne, ale równocześnie doniosłe chwile: opisać wygląd zmarłego, poszczególne części ceremonii pogrzebowej, w tym opowiedzieć jak ludzie uczestniczący w pogrzebie mogą się zachowywać. Podpowiedzieć jak może czynnie włączyć się w pożegnanie: młodsze dziecko może przygotować pożegnalny rysunek, starsze napisać list, może modlić się za duszę zmarłego, oraz ofiarować przyjęcie Komunii św. Podczas pogrzebu należy też zapewnić dziecku opiekę znanej osoby, która będzie do jego dyspozycji i zareaguje na jego ewentualne problemy.
  • Zapewnienie poczucia bezpieczeństwa, co wiąże się z utrzymaniem (tak dalece jak to jest możliwe) codziennych nawyków i zwyczajów. Ważne, aby tych stałych elementów w życiu młodego człowieka było jak najwięcej (jednak nie należy trzymać się schematów dla nich samych). Wszelkie duże zmiany, jeśli to możliwe, powinny zachodzić co najmniej po roku od śmierci bliskiej osoby (np. rodzica).
  • Umożliwienie swobodnej rozmowy, pokazywanie, że o trudnych rzeczach można rozmawiać. Należy wspominać z dzieckiem osobę zmarłą ilekroć chce, oraz inicjować wspomnienia. Niekiedy dziecko nie będzie chciało rozmawiać o zmarłym i wówczas nie należy na to nalegać, ale warto być wrażliwym na pozawerbalne oznaki przeżywania przez nie straty. Dziecko, zwłaszcza małe, posługuje się innymi formami ekspresji niż słowa, swoje przeżycia wyrażając np. poprzez zabawę bądź nadpobudliwe zachowanie.
  • Akceptowanie (a nie negowanie) emocji, pozwalanie na wyrażanie: smutku, lęku, rozpaczy, złości, nienawiści czy poczucia winy oraz innych emocji, a także pomaganie dziecku w wyrażaniu ich w bezpieczny sposób. Bardzo ważne jest, aby nie ukrywać przed dzieckiem własnego żalu po czyjejś śmierci, tęsknoty czy smutku, wyjaśniać powody pojawiających się łez. Radzenia sobie z emocjami najlepiej uczy przykład i jeśli dziecko zobaczy, że okazywanie i rozmawianie o nich, nawet po śmierci bliskiej osoby jest normalne, istnieje szansa, że również będzie się nimi dzieliło (należy jednak pamiętać, aby nie obarczać nadmiernie dziecka problemami dorosłych). Kontakt z bólem i trudnymi uczuciami, ujawnianie, wyrażanie emocji, jest niezastąpione w procesie żałoby i prowadzi do odzyskiwania równowagi oraz umożliwia wyruszenie w dalsze życie.
  • Rozmawianie o życiu wiecznym i przeznaczeniu każdego człowieka do życia wiecznego, wskazywanie na oparcie, jakie w trudnej sytuacji można znaleźć w Bogu, zwłaszcza wówczas, gdy osoba rozmawiająca z dzieckiem sama czerpie siłę z relacji z Bogiem.

Śmierć w społeczności szkolnej

Mówi się, że na śmierć jest zawsze za wcześnie. Tym bardziej w szkole, kiedy odchodzi uczeń lub nauczyciel. Nawet jeżeli odejście jest poprzedzone chorobą, zawsze wiąże się z dużymi przeżyciami, bywają też sytuacje nagłej śmierci, kiedy to równowaga wszystkich w szkole zostaje mocno zachwiana. W takich okolicznościach ksiądz katecheta, jako członek społeczności szkolnej i równocześnie kapłan, może mieć ważną i szczególną rolę do spełnienia. Jak wskazuje praktyka, takie też są oczekiwania wobec księży katechetów.

Trudno wcześniej szczegółowo przygotować się na takie zdarzenie, warto jednak wiedzieć, co może służyć społeczności szkolnej w trudnych, wręcz traumatycznych okolicznościach, kiedy to mocno odczuwa się bezradność i towarzyszy doznanie, że doświadczenie śmierci dotyka bardzo osobiście uczniów i nauczycieli. Wsparcie dzieci i młodzieży w sytuacji żałoby w szkole cechuje specyfika kontaktu z grupą, gdzie poszczególne osoby mogą się różnie zachowywać, może pojawiać się naśladowanie innych a zachowania mogą być gwałtowne (np. płacz).

Ogólne wskazówki do postępowania w czasie bezpośrednio po śmierci w społeczności szkolnej:

  • Bardzo ważne jest szybkie poinformowanie uczniów o tym, co się wydarzyło, informacja powinna zostać oficjalnie przekazana w klasie (nie na ogólnym apelu szkolnym), nawet jeśli uczniowie wcześniej indywidualnie dowiedzieli się o śmierci. Katecheta może wesprzeć w tym nauczyciela lub wręcz go zastąpić (jeśli zna klasę). Wiadomość powinna być konkretna, dostosowana do wieku dzieci i zawierać prawdę, nawet trudną. W przypadku śmierci samobójczej trzeba podkreślić fakt, że nikt temu nie jest winien.
  • Trzeba pozwolić dzieciom i młodzieży na wyrażanie emocji i normalizować je, wskazywać, że w takiej sytuacji emocje mogą być bardzo różne co do ich jakości i natężenia; normalne jest, że ktoś np. płacze, ale może być, że nie odczuwa aż tak wielkich emocji i to że nie płacze, też jest czymś normalnym. Ważne jest wysłuchanie tych z uczniów, którzy chcą coś powiedzieć.
  • Należy zaproponować uczniom formę działania, które w danym momencie może przywrócić poczucie sprawczości i nadać zdarzeniu pewne ramy a równocześnie spełniać rolę pożegnalnych rytuałów. W uzgodnieniu z klasą i wychowawcą (dyrektorem szkoły) można zorganizować wyjście do pobliskiego kościoła, gdzie ksiądz krótko powie o znaczeniu cierpienia i śmierci oraz nadziei na życie wieczne w odniesieniu do męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, poprowadzi modlitwę (np. koronkę do Miłosierdzia Bożego) w intencji zmarłej osoby, jej rodziny i bliskich. Jeśli jest możliwość przed modlitwą każdy z uczniów może zapalić świeczkę (często w kościołach są przeznaczone do tego miejsca). Można też zorganizować krótką modlitwę w klasie. W szkole można umieścić klepsydrę, przygotować na jakiś czas miejsce upamiętniające zmarłą osobę (w przypadku śmierci samobójczej lepiej jednak nie stosować takich form, aby uniknąć jakichkolwiek pozorów gloryfikowania samobójstwa).
  • Klasa, którą śmierć dotknęła bezpośrednio powinna mieć udział w planowaniu uczestniczenia w ceremoniach pogrzebowych, np. zamówić Mszę św., wybrać kwiaty, młodsze dzieci mogą przygotować pożegnalne rysunki, które zostaną umieszczone w kopercie i złożone przy trumnie razem z kwiatami, starsi uczniowie mogą pisać listy, w których pożegnają się ze zmarłym (zwłaszcza jeśli śmierć była nagła). Udział uczniów w pogrzebie powinien być dobrowolny, w przypadku niepełnoletnich za zgodą rodziców. Należy unikać wyszukanych form uczestniczenia klasy/szkoły w pogrzebie. W przypadku śmierci samobójczej nie zaleca się organizować nabożeństwa żałobnego na dużą skalę.
  • Ważne jest, aby zapewnić dzieciom i młodzieży poczucie bezpieczeństwa i pewności. Pomaga w tym utrzymanie rutyny dnia codziennego, ponieważ pozwala zyskać poczucie panowania nad swoim życiem. Dlatego po odpowiednio długim (ocenić należy indywidualnie) czasie na rozmowę, modlitwę wskazany jest powrót do prowadzenia lekcji.
  • Należy wziąć pod uwagę, że obniżenie osiągnięć szkolnych jest w takiej sytuacji normalne i trzeba dać dzieciom i młodzieży czas, aby z powrotem mogli skoncentrować się na nauce.
  • Jeśli społeczność szkolna potrzebuje pomocy w radzeniu sobie z żałobą, warto zaprosić do współpracy psychologów.

Śmierć i żałoba to temat zawsze trudny. Można też powiedzieć zawsze niedokończony, ponieważ dla każdego człowieka, również dziecka, przeżywanie śmierci jest bardzo indywidualne, zaś radzenie sobie ze stratą bywa czasem łatwiejsze, a niekiedy ciągnie się wiele lat. Dla wierzącego śmierć to koniec ziemskiego życia i przejście do życia wiecznego, czyli ostatecznego przeznaczenia człowieka. Rzeczywistość, w której żyjemy bardzo często jednak lansuje system wartości, który jest zaprzeczeniem prawdy o tym, że do człowieka tak naprawdę należy tylko jego nieśmiertelna dusza. Nie jest więc łatwo współczesnemu człowiekowi przeżywać śmierć. W związku z tym, w różnych sytuacjach duszpasterskich i podczas katechezy dzieci i młodzieży, warto jak najczęściej wskazywać na fakt, że śmierć chrześcijanina dzięki Chrystusowi ma pozytywny sens. I pomimo naturalnie pojawiającego się bólu, smutku i straty, do przeżywania których człowiek ma prawo w związku ze śmiercią, jest ona tylko bramą do wiecznej radości. A czas na ziemi ma służyć realizowaniu życia według Bożego planu i decydowaniu o swoim ostatecznym przeznaczeniu.

Bibliografia dostępna w redakcji strony.

Agnieszka Szymańska – absolwentka psychologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, od kilkunastu lat pracuje w poradnictwie z dziećmi, młodzieżą, rodzicami i nauczycielami oraz osobami w podeszłym wieku. Wieloletni świecki współpracownik redemptorystów w ewangelizacji na terenie krajów Europy Wschodniej. Dyrektor ds. kapitału ludzkiego Fundacji Auxilium prowadzącej Poradnię Specjalistyczną i Telefon Zaufania Arka”.

św. Teresa z Avila

Łzy św. Teresy obmyły oblicze Kościoła – ks. Tomasz Rąpała

Św. Teresa z Avila To bardzo ważna postać w historii Kościoła, bo ona pokazuje jaką drogą powinniśmy iść dzisiaj w reformie Kościoła. Kiedy zagłębiam się w jej teksty i kiedy patrzę na dzisiejsze coraz to nowe „pomysły” samozwańczych reformatorów, krytyków i populistów to przychodzą mi na myśl słowa z ewangelii św. Łukasza o nowym i starym winie w bukłakach: „stare jest lepsze” (Łk 5,39). Potrzeba powrotu do św. Teresy. Na czym polegała reforma Kościoła w jej wydaniu? Najpierw na reformie siebie. Jaka jest różnica między Ignacym z Loyoli a Lutrem? Luter reformował Kościół a Ignacy siebie! Pierwszy doprowadził do rozłamu, drugi do nawrócenia milionów ludzi po dziś dzień przez Ćwiczenia duchowe.

Ewangelia jest „zadziorna”, bo chce dobra, przed którym ludzie się bronią. I dobrze, że jest zadziorna, bo przez to pobudza do myślenia i wyborów. Dobrze, że nie daje nam spokoju, ale niepokoi, bo z tego niepokoju można wydobyć MADROŚĆ, która jest cenniejsza od „drogich kamieni, bogactw, władzy i znaczenia” (por. Mdr 7,8). To dlatego „złoto wobec niej jest jak garść piasku, a srebro ma wartość błota” (w. 7,9). Trzeba w życiu bardzo uważać, żeby nie pomylić Mądrości i światowości. Dwie drogi… czasami wystarczy jeden krok, żeby pójść na całego tą właściwą, albo tą na manowce. Dlatego też Bóg wzbudził w sercu Teresy wielki płomień pragnień, żebyśmy dzisiaj, w obecnym cyrku cywilizacji, sztucznego sensu, odkryli prawdziwą Mądrość, Sens i Cel.

W domu św. Teresy w pokoju najważniejszym, na ścianie był umieszczony obraz przedstawiający Jezusa i Samarytankę. Zatem siłą rzeczy Teresa wpatrywała się w niego dosyć często. I czytała napis umieszczony pod nim: „Panie, daj mi tej wody!”. I widzimy, że ta woda żywa stała się dla niej symbolem zjednoczenia z Bogiem. To ona, czerpała obficie ze źródła wody żywej, z Jezusa Chrystusa, co stało się darem dla mnóstwa ludzi. To jest jej reforma. Jej życie zanurzone w Bogu przyniosło bardzo obfite owoce, gasiła pragnienie ludzi spragnionych ducha. Teresa prowadzi do dnia dzisiejszego do źródła wody żywej, z którego każdy musi pić sam. Teresa nie opowiadała jaki smak ma woda, ale wskazywała źródło i prowadziła do niego. Chcemy reformy Kościoła? To niech małżonkowie prowadzą dzieci do źródła wody żywej! Niech kapłani żyją Ewangelią! Niech siostry zakonne modlą się odkrywając te źródła, studnie, przy których zgromadzą się ludzie! Oto reforma Kościoła! Posłuchajmy wezwania papieża Franciszka sprzed kilku dni: „Nie jałowe dyskusje, ale słuchanie Ducha Świętego!” (9.10. 2021 r.).

W czasie wakacji było mi dane być przez tydzień na wyspie Patmos, gdzie wsłuchiwaliśmy się w słowa księgi Apokalipsy. W tym ciekawym zakątku świata, gdzie dokonało się ostatnie objawienie biblijne, wybrzmiewało bardzo mocno: „Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów” (Ap 2,29; 3,6; 3,13; 3,22; 2,11; 2,7; 2,11). Jakie mamy dzisiaj uszy? Słyszące czy obojętne? Wydaje się, że mamy dzisiaj na uszach jakieś „siatki”, przez które nie dociera głos Boga. „To mówi Ten, który trzyma w prawej ręce siedem gwiazd, Ten, który się przechadza pośród siedmiu złotych świeczników” (Ap 2,1). Jezus Chrystus jest obecny w swoim Kościele! Tak samo jak wtedy, gdy czekał przy studni na człowieka, który Go nie szukał, bo Samarytanka nie przyszła na spotkanie z Mesjaszem ale po wodę. A otrzymała wodę żywą – Ducha Świętego. Przyjęła Go i pozwoliła na zmianę swego myślenia.

Przesłanie św. Teresy ma trzy wymiary, które mocno podkreśla Guido Stinissen OCD. Chodzi, mówiąc krótko o zmysł Boga, zmysł Kościoła i zmysł człowieczeństwa. Teresa poruszona lekturą książki, którą otrzymała od swego wuja, autorstwa Franciszka z Osuny, mówiącej o długiej modlitwie w ciszy odkryła, że modlitwa nie jest kwestią inteligencji, umysłu, ale serca. Mówiła tak: „Modlić się to pozwolić mówić swemu sercu do Boga. Serce wznosi się do Boga na skrzydłach pragnienia, podtrzymywane przez miłość”. I to jest bardzo ważne, żebyśmy potrafili przyjąć miłość Boga i odpowiedzieć na nią. Nasze „napchane głowy” jak walizki na lotnisku informacjami, pychą nauki muszą spokornieć, żeby przyjąć pokorną miłość Boga.

W czasach Teresy panował w Kościele ogromny zamęt. Podobnie jak dzisiaj, gdzie znaleźliśmy się w momencie jakieś wichury nad spustoszoną winnicą Pana… Teresa chciała pomóc Kościołowi. Jej reakcją serca były łzy przed Panem. I tak wypełniło się w niej błogosławieństwo Jezusa z Góry: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5,4). Płakała przed Panem! I Pan przyjął jej łzy. Czy my płakaliśmy przed Panem z miłości do Niego, który jest dzisiaj bity w twarz w swoim Kościele? Jezus jest dzisiaj umęczony w swoim Kościele! Dlatego ze łzami mamy wołać: „Panie zmiłuj się nad nami”. Dlatego właśnie karmelitanki modlą się w ciszy i samotności za obrońców Kościoła, za kaznodziejów, teologów, księży, żeby trwali w autentycznej wierze. Teresa przez długą modlitwę pracowała żarliwie na rzecz Kościoła. Papież Benedykt XVI w cichej adoracji widzi reformę Kościoła… A Teresa tak pisała: „Oto świat płonie pożarem, oto chcieliby na nowo zasądzić na śmierć Chrystusa i tysiące fałszywych świadków przeciw Niemu stawiają, chcieliby obalić Kościół Jego – a my miałybyśmy czas tracić na pragnienie rzeczy, które gdyby ich Bóg użyczył, właśnie niejednej duszy zamknęłyby wstęp do nieba? Nie, siostry moje, nie czas teraz w naszych rozmowach z Bogiem zajmować się sprawami błahymi” (DD 1,5).

W Teresie ważny jest także zmysł człowieczeństwa. Zauważamy, że oddanie Bogu w różnych wymiarach życia nie jest wymuszone. Chodzi o miłość w najdrobniejszych rzeczach dnia codziennego. Bóg kocha naszą codzienność. I dlatego też widzimy, że radość wpisała się na stałe w życie karmelitańskie. Bo to jest owoc Ducha Świętego, kiedy przebywa się z Nim. Mamy być jak Maryja niosącymi Ducha, który mówi do Kościoła.

Niech wspomnienie Św. Teresy, doktora i reformatorki Kościoła zachęci nas do ściągnięcia z naszych uszu „siatek” samouwielbienia i pychy; słuchajmy Boga, słuchajmy Kościoła i słuchajmy świata. Adorujmy Chrystusa obecnego w swoim Kościele! Niech Św. Teresa prowadzi nas do studni Słowa Bożego na spotkanie z Wędrowcem, którym jest nasz Pan, Ukrzyżowany i Żyjący, Jezus Chrystus z Nazaretu.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – rekolekcjonista w Centrum Formacyjno – Rekolekcyjnym Diecezji Tarnowskiej „ARKA”, dotychczas pełnił posługę wikariusza, następnie ojca duchownego w WSD w Tarnowie. Współpracuje z Centrum Formacji Duchowej salwatorianów w Krakowie.