Jamna-768x576

W głębi ciemności – o. Andrzej Chlewicki OP

Jamna, urokliwe miejsce na terenie diecezji tarnowskiej, gdzie nad niewielką kotliną wznosi się wieża kościoła a ponad nimi kopuła nieba. To miejsce to sanktuarium Matki Bożej Niezawodnej Nadziei. Tutaj znajduje się ośrodek Duszpasterstwa Akademickiego Dominikanów, a pieczę nad nim sprawuje o. Andrzej Chlewicki. Na Jamnej, przy wizerunku Maryi, powstały jego poetyckie homilie. Niech przemówią do nas same, niech obudzą wrażliwość i pozwolą odrodzić się nadziei, Niezawodnej Nadziei, że nawet w głębi ciemności znajdziemy Światło.

***

O. Andrzej Chlewicki pełni funkcję kustosza Sanktuarium Matki Bożej Niezawodnej Nadziei i jest gospodarzem ośrodka Duszpasterstwa Akademickiego na Jamnej. Jego poetyckie homilie pozwalają przystanąć w codziennym zabieganiu. Wtedy, razem z autorem, możemy kontemplować Oblicze Maryi i Jej Syna, odkrywając światło miłości w głębi ciemności.

***

Przekroczyć próg

Diabeł szeptał mi do ucha
-Pojemnikiem na śmieci
Oto kim jesteś
Uwierzyłem słowu diabła
Ogarnął mnie smutek

Anioł raz przyszedł
Uchylił pokrywę śmietnika
-na zewnątrz świeciło Słońce
Diabeł precz odszedł
-spłoszony radością
co nagle ożyła…

***

Rachunek sumienia wielu lat
można zamknąć tylko łzach
szczerej skruchy
– Boże miej litość dla mnie grzesznika…
Czy z łez szczerej skruchy
może się narodzić
– nowy człowiek…

***

Apostołowie nie-wiary w Boga
apologecie nad-wiary w człowieka
odchodzą wraz z wiekiem,
który nie spełnił bluźnierczych zapowiedzi
raju na ziemi i szczęścia bez Boga.
Dziś ziemia jest raczej przedsionkiem piekła
a szczęście wraz z Bogiem
poszło na wygnanie…

***

I odpuść nam
Przebaczenie, ale nie do końca…
Miłość jeszcze niemożliwa, gdy ciągle wypomina
niedojrzałą przeszłość.

***

Cokolwiek uczyniliście…
Można ranić i nic nie wiedzieć o tym…
Ile razy mówiłeś, a rozmowy nie było
Wychodziłeś naprzeciw…
– Ktoś przeszedł obok
Zostawałeś sam
nieswój
z na wpół wyciągniętą ręką…

***

Miłość cierpliwa jest,
ale nie dzisiaj…
Kosztujemy zakazanego owocu
dziwiąc się
cierpkim jego smakiem…

***

Matko
nie patrz na mnie tak boleśnie
żałośnie…
Jestem tylko człowiekiem
Nie mogę znieść wstydu
– Wiesz przecież…
Lecz dzięki Tobie
zbawienie znowu jest blisko…
Trzymasz je dla mnie
w swoich rękach

***

Serce dość ubogie
gdy kocha tylko…
i nikogo więcej.

***

Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego (Mt 21, 31)

My sądzimy po tym, co widzimy i co słyszymy
lecz są to nieraz tylko pozory, które mylą.
– Jeden pan Jezus ma wgląd do serca…

Ostatecznie liczy się tylko to, co pochodzi z serca…

Pan Jezus powiedział:
Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają
idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy:
chcę raczej miłosierdzia niż ofiary (Mt 9, 12).

Kto jest jednak zdrowym, a kto chorym?

Celnicy i nierządnice, których serca wzruszyły się w szczerym opamiętaniu
wchodzą przed nami do królestwa.

***

Łatwo jest komuś coś tłumaczyć
przekonywać go
nawracać…
Trudniej z kimś po prostu być…
usiąść przy nim
i zawierzyć mu swój sekret
tak zwyczajnie i szczerze
że ja – ksiądz
wierzę…

***

My, którzy wszystko liczymy
Boga mamy za darmo
i to nam nie wystarcza…
– Poszliśmy za Tobą
cóż więc otrzymamy?
Powołanie rzecz święta,
kiedy się opłaci.

***

Gdy Jezus przyszedł do świątyni i nauczał,
wtedy przystąpili do Niego wyżsi kapłani i starsi ludu z pytaniem… (Mt 21, 23)

Jeżeli twoje światło jest ciemnością,
jakże wielka to ciemność…

Myślisz, że widzisz: że znasz prawdę,
a jesteś ślepy i z prawdą się mijasz.

Zamiast otworzyć swoją głowę i swoje serce
na tajemnicę Boga i człowieka;
na tajemnicę miłości
– ty się zamykasz…

Nie tajemnica na ciebie wpływa i tobą powoduje,
lecz względy czysto ludzkie:
co ja z tego będę miał,
i czy mi to opłaci się…

***

Cóż mamy czynić? (Łk 3, 10)

Gdy Pan jest blisko,
gdy jest pośród nas
Miłość,
to czegóż się bać?

Miłość
nikogo nie przekreśla,
zawsze zmierza do sedna,
szuka serca,
bo liczy się tylko to,
co pochodzi z serca…

Miłość
widzi twarz pod pozorami odgrywanych ról,
przybranych masek,
popełnionego grzechu,
okazywanej pogardy…

A zatem, gdy pytasz:
Co mam czynić ze sobą,
ze swoim życiem?
Tak nieraz bardzo zakłamanym
– poszukaj własnego serca,
bo liczy się tylko to,
co pochodzi z serca…

Liczy się tylko
WYOBRAŹNIA MIŁOSIERDZIA.

***

Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie (Mt 10, 8)

Wokół nas tłumy
wielkie rzesze ludzi
znękanych, porzuconych.

Jedni są zagubieni
Jak dzieci we mgle.
Inni są zniewoleni,
zmanipulowani
jak marionetki, pajacyki
w rękach innych ludzi.
Jeszcze inni nie są sobą,
coś grają, kogoś udają,
jak nieautentyczni papierowi bohaterowie
powieści,
którym się wydaje, że mają
realną władzę i że mogą
kontrolować
wszystkich i wszystko.
Kto się taki znajdzie,
kto powie tym ludziom:
To jest droga, idźcie nią.

Przekonywująco,
ktoś zraniony, tak jak oni;
ktoś, kto sam otrzymał łaskę
uzdrowienia od Jezusa
– Zranionego Uzdrowiciela.

Darmo otrzymał,
darmo więc daje, czyli
uzdrawia sam będąc zranionym…

***

Jest radość doskonała
– mówił święty Franciszek –
gdy za trud miłości
ludzie cię wyśmieją
i kijami obiją…
– Radość doskonała wtedy,
gdy wiem, że patrzy na mnie Bóg
i nie muszę już o nic pytać…

***

Lęk padł na wszystkich (Łk 1, 65)

Co wzbudza twój lęk –
przeraża cię i trwoży?

Obecność Świętego pośród
nie-świętych?
Obecność Miłości pośród
niekochających,
takich, co mają pustynię w sercach?

Świętość i miłość Boga
nie mogą cię zabić
– mogą cię oczyścić…

Wcale nie musisz się bać!

***

Nie zaznasz spokoju,
w przepaści grzechu
będziesz się miotał
aż przyjdzie i zastuka
do twoich drzwi – Ten
którego nic nie zdziwi…
I powie ci
– Ja jestem, który kocham.

***

Rachunek sumienia
czasu
którego już nie ma
i zdarzeń
których odwrócić się nie da
przywrócił mnie Bogu
– gdyż miłość
większa jest
od grzechu

***

Jesteś tylko człowiekiem
a nie Bogiem
Tego, co najważniejsze nie można kupić
– można jedynie otrzymać…

***

Jarzmo słodkie
a brzemię lekkie
tylko wtedy
jeśli się je podejmie z miłości…
Żeby cokolwiek z siebie dać
trzeba najpierw pozwolić się obdarować
– Miłością

***

Nie mów – że czas masz,
że zdążysz się pojednać, nawrócić.
Twoja pewność niepewna
Pewne są tylko ciasne drzwi…
Otwarte tylko dla jednego grzesznika,
który się nawraca.
Zamknięte dla dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych,
którzy nie potrzebują nawrócenia…

***

Jam jest chleb życia.
Kto do mnie przychodzi
nie będzie łaknął,
a kto we Mnie wierzy,
nigdy pragnąć nie będzie.
(J 6, 35)

Stary człowieku,
obrosły w piórka,
zepsuty
na skutek kłamliwych żądz,
wciąż będziesz łaknął,
wciąż będziesz pragnął,
wciąż będziesz się bał.

Ze wszystkiego w życiu,
chyba najbardziej śmierci,
ponieważ przestraszyłeś się
Życia.

Postępujesz tak,
jakby Boga nie było,
jakby nie żył.

A przecież On jest teraz z nami
w Eucharystii, w chlebie życia.

Chlebem Bożym jest Ten,
który z nieba zstępuje i życie
daje światu.

Stary człowieku,
jednego bądź pewny:

Wszyscy muszą kiedyś umrzeć,
ale nie wszyscy tak naprawdę żyją
– teraz.

***

Za czym tak pędzisz
gonisz bez wytchnienia
jak ćma
zatracasz się w ogniu
coraz to nowych złudzeń
Spróbuj się wsłuchać
w przemawiające do ciebie
– życie, abyś je rozumiał
i rozumnie żył

***

Sheen-książka-768x492

Kapłan nie należy do siebie – abp Fulton J. Sheen

Większość książek o kapłaństwie może być podzielona na trzy kategorie: książki teologiczne, pastoralne i socjologiczne.

Dzieła teologiczne skupiają się na kapłanie jako słudze i ambasadorze Chrystusa; przedmiotem zainteresowania książek pastoralnych jest kapłan na ambonie, kapłan w konfesjonale, kapłan na modlitwie itd. Opracowania socjologiczne, które są najnowszą kategorią,  prawie w ogóle nie dotykają kwestii duchowych i zajmują się statystycznym badaniem tego, jak wierni, osoby niewierzące oraz ogół ludności reaguje na kapłana. Czy istnieje miejsce dla innej kategorii?

Taka możliwość ujawniła się podczas pisania książki „Życie Chrystusa”. W tej książce próbowaliśmy pokazać, że – w przeciwieństwie do kogokolwiek innego – Pan Jezus przyszedł na ziemię nie po to, aby żyć, ale aby umrzeć. Śmierć dla naszego odkupienia była celem Jego pobytu tutaj, była złotem, którego poszukiwał. Każda przypowieść, każde wydarzenie w Jego życiu – nawet powołanie apostołów, kuszenie, Przemienienie, długa rozmowa z niewiastą przy studni – były skupione na Jego zbawczej śmierci. Dlatego nie był On przede wszystkim nauczycielem, lecz Zbawicielem.

Ciemne dni, w których zostało napisane „Życie Chrystusa”, były czasem, w którym atrament mieszał się z żółcią, aby ukazać tajemnicę Krucyfiksu. Ta wizja Chrystusa jako Zbawiciela zaczęła rzucać nowe światło na kapłaństwo, aż zrodziły się z niej myśli zawarte w tej książce. Aby oszczędzić konieczności przeczytania jej, przedstawiamy tutaj pokrótce naszą tezę.

My, którzy przyjęliśmy sakrament święceń, nazywamy siebie „kapłanami”. Autor nie przypomina sobie, aby którykolwiek ksiądz powiedział kiedyś: „Zostałem wyświęcony na żertwę”, nie powiedział też nigdy: „Studiuję, aby stać się żertwą”. Ten aspekt wydawał się niemal obcy kapłaństwu. Seminarium zawsze kazało nam być „dobrymi” kapłanami; nigdy nie powiedziano nam, abyśmy byli ochotnymi żertwami.

A jednak czyż Chrystus, Kapłan, nie był Żertwą? Czyż nie przyszedł po to, aby umrzeć? Nie ofiarował baranka, wołu ani gołębi; nigdy nie ofiarował niczego poza samym sobą. Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu (Ef 5, 2).

Pogańscy kapłani, kapłani starotestamentowi, szamani – wszyscy oni składali ofiarę z czegoś poza samymi sobą. Ale nie nasz Pan. On był Kapłanem-Żertwą (Sacerdos-Victima).

Ponieważ jest właśnie tak, to podobnie jak tracimy wiele z życia Chrystusa, nie ukazując cienia Krzyża rzuconego nawet na żłóbek, na warsztat ciesielski i na Jego publiczną działalność, tak okaleczamy koncepcję naszego kapłaństwa, jeśli abstrahujemy od stawania się żertwą w ramach kontynuacji Jego Wcielenia. W niniejszej książce przedstawiona jest wyłącznie ta idea.  I jeśli czytelnik chciałby usłyszeć, jak akord ten wybrzmiewa po stokroć, może czytać dalej.

 

Powyższy tekst stanowi Wstęp do książki „Kapłan nie należy do siebie” (ang. The Priest is Not His Own) w tłum. Izabelli Parowicz, wydanej nakładem Wydawnictwa Diecezjalnego i Drukarnii w Sandomierzu. Aktualne informacje o książce znajdują się tutaj: Kapłan nie należy do siebie

Lilia-768x416

Lilia wśród cierni – ks. Janusz Królikowski

Nawiązując do tego zakorzenionego w Biblii obrazu, św. Augustyn stara się uchwycić i wyrazić tajemnicę Kościoła w świecie i w dziejach. Jest Kościół piękną lilią, ponieważ jego skarbem i ozdobą jest sam Jezus Chrystus, Głowa Kościoła, oraz Jego łaska, która „upięknia” każdego wierzącego i całą wspólnotę wiary.

„Łaska czyni pięknym” podkreślił św. Tomasz z Akwinu – czyni pięknym za pośrednictwem Kościoła. Kościół, podobnie jak Serce Jezusa, z którego on się narodził, jest otoczone cierniami, czyli naszymi grzechami. Kościół żyje pośród grzechów i jest na nie boskim antidotum. Nie gorszy się nimi, ale pokonuje je nieskończenie większą niż one siłą łaski. Taki jest jego sens i misja w dziejach ludzkich.

Zebrane w tej książce szkice teologiczne chcą syntetycznie ukazać tajemnicę Kościoła i przyczynić się do tego, by go nieco lepiej rozumieć – by dostrzegać, że jest on mimo wszystkich ograniczeń, które tak łatwo się dostrzega i podkreśla, boską lilią w świecie, której koniecznie potrzebujemy.

 

Powyższy tekst stanowi Wstęp do książki ks. Janusza Królikowskiego „Lilia wśród cierni. Szkice teologiczne o Kościele” wydanej nakładem Wydawnictwa Dehon, Kraków 2017. Książka jest dostępna np. tutaj: Lilia wśród cierni

 

Ks. dr hab. Janusz Królikowski – prof. UP JPII w Krakowie, konsultor Komisji Maryjnej Konferencji Episkopatu Polski, dziekan Wydziału Teologicznego Sekcja w Tarnowie.

nolimetangere-768x535

O porannym wstawaniu – ks. Krzysztof Iwanicki

Chciałbym, abyśmy podczas tej refleksji zajęli się tematem, który mocno dotyka każdego z nas. Ba, on dotyka każdego człowieka. Jest to temat podejmowany codziennie. Choć rzadko o nim mówimy, to jednak każdy z nim musi się codziennie zmierzyć. Mianowicie chciałbym, abyśmy się dzisiaj zastanowili nad… porannym wstawaniem.

Choć mądrość ludowa głosi, że „kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”, to w porannym wstawaniu jako takim nie ma nic dobrego, a w późnym wstawaniu nie ma nic złego. „Chciwcy wstają bladym świtem. Za to włamywacze (z tego, co wiem) wstają jeszcze w nocy” (G.K. Chesterton).

Zatem poranne wstawanie nie jest wartością samą w sobie. Można wstać wcześnie po to, by jeszcze w mroku nocy dokonać czynu niegodziwego – św. Marek przekazuje nam: „Zaraz wczesnym rankiem arcykapłani wraz ze starszymi i uczonymi w Piśmie i cała Wysoka Rada powzięli uchwałę” (Mk 15, 1), a św. Jan opisując zaparcie się Piotra podaje, że było to wczesnym rankiem, nawet kogut zapiał (por. J 18, 27-28). Widzimy, że poranne wstawanie może być nawet grzeszne. I wcale nie trzeba podejmować decyzji o zabiciu Jezusa, czy wyparciu się Go. W Księdze Przysłów czytamy: „Kto rankiem głośno błogosławi bliźniego, policzą mu to za przekleństwo” (Prz 27, 14). Wczesne wstawanie jest środkiem do celu, a jego wartość moralna zależy od intencji – od tego po co rano wstajemy. Jeśli jednak mamy dobrą intencję, to nie tylko możemy zostać najęci do pracy w winnicy Pana, jak przekazuje nam św. Mateusz („królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy” – Mt 20, 1), ale możemy być mile zaskoczeni, bo św. Marek pisze o tym, że Pan właśnie wtedy może wrócić („Czuwajcie wiec, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem” – Mk 13, 35).

Dzisiejsza patronka, Maria Magdalena, spotkała Zmartwychwstałego wczesnym rankiem, co przekazują nam ewangeliści: „Po swym zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia, Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie” (Mk 16, 9; por. J 20, 1). Ciekawe jest to, że pierwsi chrześcijanie w poranku widzieli obraz zmartwychwstania. Tak właśnie pisze o świcie jako o „codziennym obrazie zmartwychwstania” w Rozmowie 21. św. Jan Kasjan. Oczywiście – ktoś mógłby powiedzieć: „ale mi porównanie…”. Zmartwychwstanie to jest coś! Ale poranne wstawanie, to przecież najgorsza rzecz pod wschodzącym słońcem… Zauważmy jednak, że „czasowniki, które w naszych przekładach Biblii przetłumaczono na podniosłe i uroczyste „zmartwychwstać”, po grecku oznaczają bardzo prozaiczne czynności: obudzić się, wstać. Podnieść się na nogi” (F. Hadjadj). Wydaje się, że nie ma nic banalniejszego niż stanie na własnych nogach. A jednak – wielu ludzi z powodu niepełnosprawności nie może tego doświadczyć…Choć mówiąc o zmartwychwstaniu oczekiwalibyśmy właśnie wstrząsającego i fantastycznego objawienia, to przecież „nie można powiedzieć, by zmartwychwstały Jezus olśniewał otoczenie. Nie bije od Niego blask taki jak na górze Tabor, wydaje się nawet, że stracił swoją dawną charyzmę. Maria Magdalena bierze Go za prostego ogrodnika, uczniowie idący do Emaus są przekonani, że zostali skazani na towarzystwo najmniej rozgarniętego spośród mieszkańców Jerozolimy…” (F. Hadjadj). Zmartwychwstały Chrystus nie jest na pierwszy rzut oka wyjątkowy. Podobnie nasze poranne wstawanie… Ale może właśnie w tej zwykłości, w tym, że możemy się codziennie obudzić, jest niezwykłość?

ks. Krzysztof Iwanicki – neoprezbiter; wikariusz parafii pw. Krzyża Świętego i MBNP w Tarnowie.

newman-768x512

Duchowe oblicze Johna Henry’ego Newmana – ks. Piotr Cebula

Wprowadzenie

Postać św. Johna Henry’ego Newmana wciąż jest mało znana w Kościele w Polsce. Pomino, iż beatyfikacja w 2010 r. ożywiła nieco zainteresowanie tą osobą, wciąż jednak pozostaje ona w znacznej mierze nieodkryta. Jego niedawna kanonizacja, która odbyła się 13 października br. w Rzymie, napełnia nas nadzieją zmiany tego stanu rzeczy. Newman znany jest główne specjalistom z konkretnych dziedzin, którzy naukowo zajmują się jego ideami. Najczęściej rozpatrywany jest aspekt teologiczny, ponieważ to ten wątek najbardziej interesuje badaczy. Znacznie skromniej rozważa się jego idee pod kątem filozoficznym, a szkoda, ponieważ z tej przestrzeni można również wydobyć jego pionierskie rozwiązania. Jednakże najmniej znany jest Newman jako mistrz życia duchowego. Niejednokrotnie w obliczu postawionego pytania osobom konsekrowanym: czy znają tę postać? Pada odpowiedź: tak, to przecież znany współczesny autor książek z dziedziny duchowości. Ta odpowiedź, oczywiście nieprawdziwa, wskazuje na trapistę H. Nouwena.

Tekst ten jest więc ukazaniem J.H. Newmana nie tylko jako wielkiego intelektualistę, lecz także jako mistrza życia duchowego, który własną postawą, dokonanymi wyborami wskazuje nam odpowiedni kierunek, pomaga podjąć właściwą decyzję. Ukażemy więc jego życie wybierając pewne fakty, które będą obrazować jego duchowość. Powstrzymamy się od zbędnych komentarzy do przedstawionych wydarzeń, pozwalając czytelnikowi samemu odpowiedzieć sobie na pytanie, jak zachowałby się w podobnej sytuacji?

Jaki więc był J.H. Newman?

Wierny sumieniu

John Henry Newman zawsze poszukiwał prawdy i to ukazuje jego duchowa biografia. Urodził się w Londynie w 1801 r., pochodził z rodziny ewangelickiej, czyli odłamu protestantyzmu, który podkreśla szczególną rolę Ewangelii w życiu chrześcijańskim. Był najstarszym z sześciorga rodzeństwa. Chociaż od początku był dobrym chłopcem w wieku 15 lat, jak pisze, „przeżył pierwsze nawrócenie”. Bóg przestał być dla niego kimś bezosobowym, jakąś ideą, nadrzędną zasadą, lecz uwierzył w Boga osobowego, w Jezusa Chrystusa i od tej pory rozpoczął wiernie poszukiwać Bożej prawdy. Zaczął w religii zwracać uwagę przede wszystkim na osobistą więź z Bogiem i na wierność Bożym zasadom. Rozpoczyna studia w Oksfordzie i szybko zdobywa sukcesy naukowe. W wieku 21 lat zostaje profesorem uczelnianym. Dwa lata później przyjmuje święcenia diakonatu a następnie kapłańskie w Kościele anglikańskim. John Henry wyrusza w podróż śródziemnomorską, po której wraz ze swoimi przyjaciółmi, rozpoczyna działalność tzw. Ruchu Oksfordzkiego, którego celem była odnowa moralna i duchowa Kościoła anglikańskiego. Przez osiem lat wraz z podobnie myślącymi oksfordczykami wydaje Traktaty na czasie, które służą jako pewien „podręcznikˮ tej odnowy. Zdobywa wielką sławę i uznanie wśród współwyznawców anglikanizmu. W tym okresie był całkowicie wewnętrznie przekonany, że Kościół anglikański jest prawdziwym Kościołem Chrystusa, a Kościół rzymski trwa w rozłamie. Sytuacja zaczyna się jednak zmieniać, kiedy czyta dzieła teologiczne pierwszych myślicieli chrześcijaństwa, których nazywamy Ojcami Kościoła. Czyta, rozważa i dochodzi do wniosku, że to Kościół anglikański jest w błędzie, że odłączył się od prawdziwego Kościoła rzymsko-katolickiego. Staje więc przed wyborem: być wiernym prawdzie swego sumienia, co wiązało się z opuszczeniem Kościoła anglikańskiego, wszelkich zaszczytów, godności, uznania, albo złamać swoje sumienie, zafałszować prawdę do której doszedł i udawać, że nic się nie stało, być człowiekiem „bez sumienia”, ale z godnościami i zaszczytami. Co wybiera? Wierność Prawdzie, wierność Prawdzie którą odkrył, Której zawierzył, Którą umiłował. Wybrał wierność samemu Bogu. 9 października 1845 r. prosi przebywającego w Littlemore pod Oksfordem o. Dominika Barberii o spowiedź i o przyjęcie do Kościoła katolickiego. I tak się stało.

Obrazowo to podążanie za Prawdą odkrytą w sumieniu, samym Bogiem w pismach Newmana ujawnia się w symbolice światła. Tak jak Izraelici wędrując przez pustynię byli prowadzeni przez słup ognia i dymu, tak każdy podążający za natchnieniami Ducha Świętego, jako członek nowego Narodu Wybranego, podąża za Bożym Światłem. Najpełniej wyraża to treść słynnej Pieśń Pielgrzyma, napisanej przez Newmana w 1833 roku na statku, gdzieś pomiędzy Korsyką a Sardynią, w której prosił aby Boże Światło zawsze go prowadziło, tak jak sternik pomimo przeciwności, nawałnic i burz prowadzi statek do bezpiecznego portu.

„Prowadź mnie, Światło, swą błogą opieką,
Światło odwieczne!
Noc mroczna, dom mój tak bardzo daleko,
Więc Ty mnie prowadź.
Nie proszę rajów odległych widoku,
Starczy promyczek dla jednego kroku.
Nie zawsze tak się modliłem jak teraz,
Światło odwieczne.
Sam chciałem widzieć, sam chciałem wybierać
Swą własną drogę.
Pomimo trwogi łaknąłem barw świata
Ufny w swą siłę. Przebacz tamte lata.
Tyś zawsze trwało, gdym przez głuchą ciemność,
Przez bór, pustynię
Błąkał się dumny. O, czuwaj nade mną,
Aż mrok przeminie,
Aż świt odsłoni te drogie postacie,
Którem ukochał niegdyś, którem stracił”.

Pielęgnujący więzy rodzinne

Jemina, Matka Johna Henry’go Newmana pochodziła z rodziny hugenockiej, czyli miała korzenie francuskie i była wyznania anglikańskiego. Jego ojciec był bankierem, w czasach młodości Henry’ego jeszcze całkiem dobrze prosperującego banku. Miał pięcioro rodzeństwa, z którego on był najstarszy. Jego matka Jemina była głęboko wierzącą osobą, żyła Ewangelią jak przystało na dobrego członka Kościoła ewangelickiego. Wszczepiła swemu najstarszemu synowi podstawową prawdę – Bóg istnieje i Chrystus jest Bogiem i należy żyć pamiętając o tym fakcie, a Ewangelia dostarcza nam szeregu wskazań jak to czynić. Ojciec był dosyć sceptyczny, nie zajmował się kwestiami wiary, chociaż nie narzucał swego światopoglądu rodzinie. To matka rozwijała życie religijne w rodzinie Newmanów. W szkole w wieku 15 lat John Henry przeżywa swe pierwsze nawrócenie, lub lepiej mówiąc głębsze osobiste powierzenie się Bogu żywemu. Niedługo po wstąpieniu na uniwersytet, bank w którym pracował ojciec upada
i w przeciągu niemalże chwili dostatnie życie rodziny przemienia się w egzystencję na granicy nędzy. Duże wydatki pochłaniają wszystkie oszczędności, co zmusza rodzinę Newmanów do sprzedaży domu, a gdy i to w końcu nie wystarcza John Henry posyła systematycznie swoje stypendium naukowe, które otrzymywał na uniwersytecie. Pragnie także szybko zostać profesorem, właśnie po to, aby poprzez wyższą pensję zapewnić swojej rodzinie bardziej godziwe życie. Gdy jego ojciec w końcu otrzymuje pracę, sytuacja przez chwilę się stabilizuje. Po śmierci ojca, kiedy John Henry ma 23 lata, kłopoty ponownie powracają. I znów jako młody profesor uniwersytecki staje się jedynym żywicielem rodziny. Gdy ma 27 lat umiera mu najmłodsza siostra Maria. Kiedy pozostałe rodzeństwo dorasta, naturalnie więzy poprzedniej odpowiedzialności się rozwiązują, a matka uwolniwszy się z finansowych problemów staje się współfundatorką kościoła w Littlemore koło Oksfordu. Relacje rodzinne więc, jak widzimy, były dla Newmana nie tylko bardzo istotne, lecz także czuł się za nie odpowiedzialny. Pielęgnował je jak delikatny kwiat, o którego ciągle trzeba się troszczyć, aby wzrastał i był znakiem piękna, w tym wypadku duchowego. 

Ufający Bogu w czasie opuszczenia

Wydarzenia rozegrały się w 1864 r. już po przejściu Johna Henry’ego na katolicyzm. Znany – nie tylko ze swego dorobku intelektualnego, lecz również z agresywnej postawy wobec katolików – angielski powieściopisarz Charles Kingsley w recenzji książki swego szwagra Jamesa Froude’a History of England z trudno uzasadnialnej przyczyny, wtrącił odniesienie do Newmana pisząc: „Prawdomówność dla niej samej nigdy nie była cnotą kleru rzymskiego. Ojciec Newman informuje nas, że to jest zbyteczne i ogólnie rzecz biorąc nie musi nią być”. Atak Kingsley’a przypadł w momencie, kiedy Newman przeżywał trudny czas. Po przejściu do Kościoła katolickiego stracił dawnych przyjaciół, którzy uważali go za zdrajcę, a obecni towarzysze katoliccy podejrzewali go o nieszczerość, uważali go za półkatolika, co do którego nigdy nie można być pewnym czy jego konwersja jest prawdziwa. W starym środowisku był przekreślony, a nowe nie do końca go akceptowało, nie do końca mu ufało. I w takiej atmosferze otrzymuje ten celnie wymierzony cios w to, co było dla niego bardzo istotne. On, który przez całe swe życie szukał prawdy i był jej wierny, zostaje oskarżony, iż jest kłamcą i że prawda jako taka nie ma dla niego i dla całego Kościoła katolickiego najmniejszego znaczenia. Opuszczony przez wszystkich, zaatakowany, gdzie szuka pocieszenia? I czy umie go przyjmować? Niepewny przyszłości na szczerej modlitwie powierza się Bogu i to od Niego przyjmuje pocieszenie i umocnienie. Nie ulega zwątpieniu, chociaż wszystko go do tego skłaniało. Szczerze zawierza tę sytuację Bogu, który był dla niego tak bardzo bliski. I postanawia bronić nie tylko siebie, lecz także całego Kościoła katolickiego w Anglii. Prosi autora tego oskarżenia, aby wykazał gdzie miałby niby głosić takie poglądy o nieważności prawdy? Wywiązuje się publiczna wymiana listów, którą obserwuje całe społeczeństwo, w której jasno widać, iż Kingsley nie jest w stanie podać takich wypowiedzi, jednakże nie chce przyznać się do błędu i wycofać zarzutów. Newman postanawia więc napisać swoją autobiografię, aby ukazać całe swe dotychczasowe życie, mając nadzieję, że jego przeciwnicy popatrzą na niego bardziej życzliwym okiem. Powierza całą sprawę Bogu i rozpoczyna pisanie. Pisze ją w odcinkach i na bieżąco oddaje je do druku. Pisze poprzez łzy, niosąc ciężar niezrozumienia przez tak wielu, a jednocześnie czując siłę Bożego wsparcia i pocieszenia. Czytelnicy dopiero teraz odkrywają całego Newmana, rozumieją powody opuszczenia Kościoła anglikańskiego, z wyrozumiałością patrzą na jego decyzje. Dawni przyjaciele odnawiają zerwaną przyjaźń. Jedna książka Apologia pro Vita sua a wszystko zmieniała. Mówiąc jednak głębiej: całe to wydarzenie było historią pewnego zaufania, historią przyjętego od Boga wsparcia, wsparcia, które Bóg chciał dać Newmanowi w tej trudnej dla niego chwili, a on umiał to wsparcie przyjąć.

Cechujący się męstwem w trudnościach

Czy w biografii naszego bohatera Johna Henry’ego były upadki, niepowodzenia? Było ich bardzo wiele i nie jest przypadkiem, że niemalże wszystkie wydarzyły się w drugiej połowie jego życia, czyli wtedy, gdy został katolikiem. Była to dla niego próba wiary. Zasadniczo prawie wszystkie dzieła, których się podejmował w tym okresie kończyły się fiaskiem, jednakże nie z jego winy, lecz z winy tych, którzy nie rozumieli jego nowoczesnego, jak na XIX wiek podejścia do spraw praktycznych.

Pierwszym upadkiem była sprawa związana z utworzeniem w Dublinie Uniwersytetu Katolickiego. Musimy przypomnieć, że w XIX-wiecznej Anglii katolicy nie mieli dostępu do uniwersytetów, nie mogli więc zdobyć solidnego wykształcenia na Oksfordzie czy Cambridge. Aby przygotować wykształconych katolików biskupi pragnęli powołać niezależny Uniwersytet Katolicki w Dublinie. W 1851 r. Newman został jego pierwszym rektorem. Zaczął wprowadzać system edukacyjny, który obowiązywał w Oksfordzie, przez co uniwersytet zdobywał coraz większy prestiż. Jednakże jego przełożeni mieli zupełnie inną wizję funkcjonowania takiego uniwersytetu, chcieli tworzyć wspólnotę uczelnianą na wzór seminarium duchownego. Różnica poglądów była zbyta duża i w 1858 roku rezygnuje z funkcji rektora. Pierwsze dzieło upada.

Drugim nieudanym projektem był przekład Pisma Świętego. W sierpniu 1857 roku biskup Wiseman informuje go, iż jest mu zlecone koordynowanie zespołem odpowiedzialnym za nowy przekład Biblii na język angielski. Różne powody wpłynęły na to, iż przekład spod pióra tych autorów nigdy się nie ukazał. Drugie ważne dzieło upada, przynosząc kolejne upokorzenie.

Najboleśniejszym jednak ciosem była tzw. „sprawa Ramblera”, która długo rzucała cień na jego życie. W 1859 roku pisze do teologicznego czasopisma Rambler, artykuł o roli świeckich w Kościele. Wyjaśnia w nim jak wielką rolę w życiu Kościoła, a także w rozważaniach na temat zasad nauki wiary odgrywają ludzie świeccy. Dzisiaj ta kwestia jest klarownie wyjaśniona, jednak nie była ona oczywistą w XIX wieku. Artykuł spotkał się z wielką krytyką teologów i biskupów. Złożono także na Newmana skargę do papieża, iż jest on heretykiem. Wielu katolików szczerze uważało w tym czasie, że Newman rzeczywiście jest teologiem głoszącym fałszywe teorie. Stolica Apostolska wystosowała do niego list z żądaniem wytłumaczenia się z niektórych twierdzeń zapisanych w tym artykule. Jednakże ów list do Newmana nigdy nie dotarł…. a Rzym nie otrzymywał odpowiedzi. Kiedy wyjaśnienia wciąż nie pojawiały się na biurku Kongregacji, zinterpretowano to jako lekceważenie listu papieża. Dopiero po wielu latach, sprawa została całkowicie wyjaśniona.

Trzy przykładowe upadki, niepowodzenia w życiu naszego bohatera przedstawione powyżej mówią same za siebie. Żaden z nich go nie złamał, żaden nie spowodował zwątpienia, ze wszystkich zwycięsko się podniósł.

Obdarzający wsparciem

Każdy święty czy błogosławiony miał sobie właściwą, stosowną do swojej osobowości zdolność obdarowywania wsparciem. A John Henry Newman? Jego intelektualne przemyślenia były często dla innych umocnieniem, dla tych, którzy potrzebowali rozumowych argumentów aby bronić swej wiary względem adwersarzy, którzy tak stanowczo przeciw niej występowali. Kiedy w 1870 r. Sobór Watykański I ogłosił nieomylność papieża odnośnie wiary i moralności, w Anglii bardzo szybko pojawiły się oskarżenia, iż żaden katolik nie może być lojalnym obywatelem, skoro jest zobowiązany przyjmować nieomylne decyzje papiestwa. Doszło nawet do oficjalnych wypowiedzi członków rządu na ten temat. W 1874 r. William Gladstone ówczesny angielski premier, napisał pamflet „Dekrety watykańskie i ich wpływ na wierność obywatelską”, oskarżając w nim katolików na Wyspach, iż właśnie od tej pory nie można było ich traktować jako lojalnych obywateli i poddanych królowej. Katolicy byli tym oskarżeniem przytłoczeni, często nie znajdowali żadnych argumentów aby odeprzeć ataki tych, którzy powtarzali argumenty Gladstone’a. Potrzebowali wsparcia, w tym wypadku intelektualnego, aby ktoś w sposób rzeczowy mógł publicznie odpowiedzieć premierowi na jego fałszywe oskarżenia. W tej sytuacji Newman nie czeka, jeszcze tego samego roku pisze list otwarty do księcia Norfolk, gorliwego katolika, ukazując w nim związek pomiędzy głosem sumienia a wiernością autorytetowi papieża. Ten list był więc oficjalną odpowiedzią daną Gladstone’owi. Przypomina w nim, że wskazania sumienia są dla nas obowiązujące i nim – sumieniem musimy się kierować, dbając jednocześnie o jego właściwe ukształtowanie. Prawda jest jedna, Duch Święty jest Duchem prawdy, który kształtuje nieomylność papieża co do wiary i moralności i który pomaga kształtować sumienie prawdziwe. Pomiędzy tymi dwoma sprawami nie powinno być rozbieżności. Treść listu do tego stopnia uczynił zadość oczekiwaniom opinii publicznej, że po tym fakcie Gladstone w głęboko angielskim stylu napisał do Newmana, już prywatny list, o następującej treści: „Z dzisiejszych porannych gazet mógł pan wywnioskować, że wczorajszy dzień był dla mnie bardzo pracowity, musiałem bowiem zwinąć swoje rzeczy i wynieść się”, jednakże podziękował Newmanowi, jak pisze za „miły i subtelny sposób w jaki pan się do mnie odniósł, i za okazanie mi wyraźniej niechęci do wysuwania mi zarzutów, na które, jak pan uważał – co jest zresztą zrozumiałe – zasłużyłem”.

John Henry Newman ukazuje nam się jako niosący wsparcie, umocnienie, nie tylko to fizyczne, jednak w wielu sytuacjach równie bardzo ważne duchowe, religijne, intelektualne. To pierwsze widoczne było w trosce o chorych w parafii w której pracował. Wrażliwość na ludzi często odsuniętych na margines życia społecznego z powodu ich choroby, nadawała piękne rysy jego sakramentowi święceń. Już jako diakon i prezbiter Kościoła anglikańskiego z wielką radością odwiedzał chorych, a potem jako kapłan Kościoła katolickiego czynił to samo, z ogromną wrażliwością ducha pełniąc posługę sakramentalną, szczególnie wobec nich.

John Henry Newman, Boży człowiek obdarowujący wsparciem. Uczy nas być ludźmi, którzy wspierają, którzy umacniają w sposób odpowiedzialny; umacniają całego człowieka; fizycznie, duchowo, intelektualnie. Przywołajmy jego słowa, w których zachęca swoich słuchaczy, aby dziękowali Bogu za kapłanów, którzy właśnie takie całościowe wsparcie pragną ofiarować:

„Gdyby aniołowie byli waszymi księżmi, bracia moi, nie mogliby wam współczuć, solidaryzować się z wami, z wami współcierpieć, być na was wrażliwymi, nie mogliby być wam wyrozumiałymi, jak my możemy; aniołowie nie mogliby być wam wzorami i przewodnikami i prowadzić was od dawnego do nowego życia, tak jak potrafi to ten, który wyszedł spośród was”. (J.H. Newman, kazanie)

Godnie przygotowujący się do śmierci

Czego o śmierci uczy nas John Henry Newman?…. – tego co najważniejsze.

Kiedy przechodził na katolicyzm mając 44 lata myślał, że niewiele lat pozostało mu już do końca życia i właśnie wtedy świadomość odejścia z tego świata, stała bardzo żywa w jego duchowości. Jednakże Bóg chciał inaczej, ponieważ jego życie w rzeczywistości było ponad dwukrotnie dłuższe, ale dopiero pod koniec życia wszelkie zawieruchy i ciemne chmury, które kłębiły się nad jego głową zostały rozwiane. Oskarżenia, ukryte podejrzenia kierowane pod jego adresem zostały przekreślone ostatecznie dopiero 12 maja 1879 r. kiedy papież Leon XIII mianował go kardynałem.  Zwykły ksiądz katolicki, nie był on przecież biskupem, otrzymał kapelusz kardynalski. Dopiero teraz dawni przeciwnicy ucichli, nikt nie oskarżał go już o herezję, nie podejrzewał o półkatolicyzm, ponieważ to sam papież obdarzając go tą godnością, rozwiał wszelkie chmury. Mając 78 lat mógł spokojnie mieszkając w Birmingham poświęcić się codziennie sprawowanej w swojej prywatnej kaplicy Eucharystii, duchowym rozmowom, obfitym korespondencjom z wieloma osobami, szeroko rozumianym kierownictwem duchowym, spędzał kolejne dni „nawiedzając chorych i ubogich, pocieszając pogrążonych w żałobie, opiekując się więźniami”(Homilia Benedykta XVI podczas beatyfikacji). Kiedy jednak poważnie podupada na zdrowiu, zdaje sobie sprawę, że śmierć jest bardzo blisko. Powraca wtedy myślami do słów, które wcześniej zapisał, również przeżywając chwile słabości:

„Piszę to w obliczu śmierci. Myślę, że nikt w domu niczego takiego nawet się nie domyśla ani nikt poza domem – chyba lekarze. Piszę od razu – bo jeśli chodzi o stan mego umysłu i ciała, a tej chwili czuję się tak, jakby mi nic zagrażało; ale nie wiem, jak długo może trwać to pełne władanie umysłem i siłami.

Umieram w wierze jednego świętego katolickiego i apostolskiego Kościoła. Ufam, że umrę przygotowany i osłoniony jego sakramentami, które powierzył mu nasz Pan, Jezus Chrystus, i tej wspólnocie świętych, którą On zapoczątkował, kiedy na wysokości wstąpił, i która nie będzie miała kresu. Ufam, że umrę w tym Kościele, który nasz Pan zbudował na Piotrze i który będzie trwał aż do jego powtórnego przyjścia.

Powierzam duszę moją i ciało Najświętszej Trójcy oraz zasługom i łasce naszego Pana, Jezusa, Boga wcielonego, wstawiennictwu i współczuciu naszej umiłowanej Matki, Maryi, św. Józefa […] także czułemu mojemu Aniołowi Stróżowi i wszystkim aniołom i wszystkim świętym.

I proszę Boga, abyśmy znowu spotkali się wszyscy w niebie, u stóp świętych. A ponieważ On zawsze tak gorliwie szuka tych, co się zbłąkali, pragnąłbym modlić się do Niego szczególnie za tych, co są poza prawdziwą owczarnią, aby ich do niej miłosiernie przywiódł, zanim umrą. J.H.N. 13 marca 1864 roku”.

Ten czas jest dla niego chwilą wielkich ostatecznych rekolekcji, podsumowania swego życia i dobrego przygotowania się na chwilę odejścia. Nie odsuwa tego nieuniknionego faktu daleko od swej świadomości, nie lęka się go, ale w obliczu swojej śmierci, na którą czeka stara się być na nią gotów, tak jakby miała ona przyjść dowolnego, nieznanego dnia. To przygotowanie jest  wyrazistym odzwierciedleniem sensu jego słów:

„O Panie mój i Zbawco, podtrzymuj mnie w owej godzinie mocnymi ramionami Twoich sakramentów i rzeźwym tchnieniem Twojej pociechy. Niech zabrzmią nade mną słowa absolucji, niech namaści i naznaczy mnie święty olej, niech Ciało Twoje będzie moim pokarmem, Krew Twoja moim orzeźwieniem; i niechaj tchnie na mnie słodka Matka, Maryja, niech mój anioł szepcze mi słowa pokoju, a pełni chwały święci moi… niech uśmiechają się do mnie; abym wśród nich wszystkich i przez nich wszystkich otrzymał dar wytrwania i umarł tak, jak żyć pragnę, w Twojej wierze, w Twoim Kościele, w Twojej służbie i w Twojej miłości. Amen”.

Sporządza testament, w którym wyraża swoją ostatnią wolę oraz prosi, aby na jego nagrobku napisano następującą sentencję: „Ex umbris et imaginibus in veritatem” (z cieni i obrazów do prawdy). 10 października 1890 r. przyjmuje sakrament chorych, a dzień później umiera mając 89 lat. 19 września 2010 r. podczas Mszy Świętej na polach Cofton Park w Birmingham Papież Benedykt XVI ogłasza go błogosławionym Kościoła katolickiego. 13 października 2019 roku w Rzymie papież Franciszek ogłasza go świętym.

Podsumowanie

Wśród tłumu przechodniów często dosyć szybko rozpoznajemy znajomą osobę, spoglądając jedynie na zaobserwowaną sylwetkę. Wszelkie wątpliwości roztrzygamy ostatecznie podchodząc bliżej i rozpoznając lub nie rysy jej twarzy. Przedstawiony tekst był okazją zapoznania się z duchową sylwetką św. J.H. Newmana, aby móc go rozpoznawać wśród szeregu świętych i błogosławionych. Nie oznacza to jednkaże poznania poszczególnych rysów jego ducha i myśli, które pozwoliłyby wyznać, iż jest nam tak bliski jak przyjaciel, którego twarz mówi nam wszystko. Znajomych ma się wielu, przyjaciół zaś kilku. Prawdziwie zainteresowych tą postacią zapraszamy więc, do spotkania z nim na kartach jego oryginalnych zapisków.

(Bibliografia dostępna w redakcji FSK DT)

Ks. dr Piotr Cebula – dyrektor Wydziału Duszpasterstwa Małżeństw i Rodzin Kurii Diecezjalnej w Tarnowie.

kopia-768x513

Lectio divina w wychowaniu i formacji przyszłych kapłanów – ks. Tomasz Rąpała

Prawdziwym skarbem naszego seminaryjnego domu jest codzienna praktyka lectio divina. Biorąc udział w ogólnopolskich spotkaniach dotyczących tej starożytnej praktyki Kościoła, która staje się stylem życia wielu wierzących, formatorzy w polskich seminariach duchownych dzielą się doświadczeniem, że Słowo Boże czytane przez alumnów w duchowy sposób, jest dla nich drogą uczniów Jezusa.  Podczas formacji muszą oni radykalnie wybrać Chrystusa jako jedynego Pana życia. Mistrz jest jeden. Jezus nie może być mistrzem obok innego. „Jeden jest wasz Mistrz i jeden wasz Nauczyciel: Jezus” (por. Mt 23,8.10). Bez radykalnego wyboru Jezusa ryzykujemy wybór tylko samego powołania.  Uczeń ma wybrać Jezusa zanim wybierze powołanie. Dlatego bez spotkania nie ma powołaniarr.

Siła Słowa – stężonego smaku Ducha Świętego

U podstaw seminaryjnej formacji, a wcześniej wychowania, leży słuchanie Słowa Bożego. Jakość wychowania i formacji zależy od jakości słuchania Słowa. Z najstarszego tekstu systematyzującego  praktykę lectio divina napisanego ok. 1150 r. przez Guigo II pt. List o życiu kontemplacyjnym dowiadujemy się, że ten sposób modlitewnego czytania Słowa prowadzi do momentu podjęcia decyzji o nawróceniu – zmiany myślenia. Celem takiego czytania jest upodobnienie się do Chrystusa i taka przemiana życia, która pozwoli dostrzegać Jego obecność oraz patrzeć na rzeczywistość Jego oczami. Lectio divina zatem prowadzi do ewangelizacji, w której Jezus interpretuje samego siebie, a my jesteśmy świadkami, którzy to ogłaszają z mocą. „Kościół nie ma przyszłości, jeśli nie będzie się modlił” – mówił niedawno Kard. Robert Sarah w siedzibie Episkopatu Polski prezentując swoją nową książkę. Chodzi tutaj o pogłębioną modlitwę, modlitwę która jest najpierw słuchaniem Słowa Bożego  poruszającego serce, które reaguje na nie i odpowiada Bogu. Kiedy spotka się Jezusa Chrystusa nie można już pozostawić Go dla siebie.

Papież Benedykt XVI w przemówieniu z 16 września 2005 roku, skierowanym z okazji 40. rocznicy ogłoszenia soborowej konstytucji Dei verbum powiedział kluczowe słowa: „Praktyka ta, jeśli będzie się ją skutecznie propagować, przyniesie w Kościele – jestem o tym przekonany, nową duchową wiosnę”. Chyba nikt z nas nie ma wątpliwości co do głębokiej potrzeby „nowej duchowej wiosny”… Dużo czasu musiało minąć, zanim przynajmniej niewielu zobaczyło tę duszpasterską potrzebę. Szkoda. Jednak – lepiej późno niż wcale.

Ojciec Piotr Rostworowski, benedyktyn a potem kameduła, już w 1970 r., powiedział na Jasnej Górze: „Czasem mam wrażenie, że naszą wielką winą w Polsce jest to, żeśmy nie uwierzyli w wewnętrzną siłę słowa Bożego. Ten brak wiary był przyczyną, że nie dawaliśmy naszemu ludowi obfitej strawy biblijnej, ale zalewaliśmy go potokiem naszych własnych słów. Biedny lud uderzony siłami ateizmu, w tragicznej walce z naporem laicyzacji pozbawiony był w dużej mierze jedynej siły skutecznej przeciwko zlaicyzowaniu – Słowa Bożego. Można myśleć, że inaczej wyglądałby dziś Kościół w Polsce, gdybyśmy to zrozumieli od początku i gdybyśmy od początku karmili go tą mocną strawą. Wierzę, że nie doszlibyśmy do takiej ignorancji rzeczy Bożych i do takiego zanikowego stanu wiary. Inaczej też wyglądałaby duchowość kapłańska i zakonna. Bo nasza myśl jest głęboko zlaicyzowana i nie może sama siebie od laicyzmu uratować. Jakże więc można uratować lud? Solą zwietrzałą posolić się nie da. Tylko Słowo Boże ma w sobie stężony smak Ducha Świętego, który jedynie uratować może ducha ludzkiego od rozmycia w nicość, „jest ono bowiem mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego” (por. Rz 1,16)”.

Wychowanie i formacja seminaryjna przygotowuje duszpasterzy, którzy oczami Boga czytają rzeczywistość. Dzięki własnej zażyłości ze Słowem Bożym, adorując Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie dokonuje się w Duchu Świętym przemiana serca, dzięki której głoszenie homilii przez diakonów i kapłanów staje się prawdziwym ogłaszaniem kerygmatu, a nie własnych teorii nie mających żadnego znaczenia. W tej zażyłości wierzymy głęboko w sakramentalną moc słowa Bożego.

Lectio divina w naszym Domu

„Słowo na dziś jest czymś, co nadaje sens i porządek temu, co będę robił w ciągu dnia, nadaje rozumność mojemu byciu, a moje działanie czyni uważnym”. To zdanie ojca Cenciniego oddaje sens codziennej lectio divina wiernie praktykowanej w naszym seminaryjnym domu. W życiu chrześcijańskim, potem kapłańskim, wszystko co czynimy musi być zogniskowane wokół Słowa. Ono pokazuje nam prawdę o nas, konfrontuje człowieka z codziennymi wyborami i relacjami, pokazuje nam czy życie duchowe jest zimnym formalizmem z „zegarkiem w ręku” czy otwieraniem serca na Boże Słowo. Dlatego lectio divina jest drogą wiary, która prowadzi przez osobiste doświadczenie Słowa na modlitwie do osobowego doświadczenia Jezusa Chrystusa – Słowa Wcielonego. To wszystko sprawia, że – jak mówi Ks. Krzysztof Wons – człowiek staje się całkowicie przemienionym przez Słowo Boże i patrzy na rzeczywistość Jego oczami. Dlatego codzienna praktyka duchowego czytania Biblii jest fundamentalna w drodze wychowania i w formacji. Może pojawiać się pokusa, żeby czytać Słowo bardziej „na ilość”, żeby znać Biblię i choć jest to bardzo ważne, to jednak o wiele ważniejsze jest odkrywanie głębi Słowa Bożego, ponieważ dopiero to prowadzi do poznawania Jezusa. Istnieje piorunująca różnica pomiędzy zrozumieniem, a pojęciem Słowa. Zwracał na to uwagę Grzegorz z Nazjanzu. Zrozumieć może także zły duch, a tu chodzi bardziej o wewnętrzne, intymne pojęcie; pozwolenie, by mówiło od wewnątrz.

W Seminarium na duchową lekturę lectio divina mamy każdego dnia 30 minut. Jest to stały czas. Staramy się, żeby cały dzień był w rytmie tej „metody”, która staje się stylem życia. Pięć kroków, nazwane przez Guigona II, znajduje swoje miejsce w ciągu 24 godzin życia alumnów. I tak w skrócie: czytanie (lectio) polega na wnikaniu ze skupieniem w tekst Pisma Świętego; tutaj należy odnieść się również do dobrego komentarza biblijnego, by nie manipulować świętym tekstem. W rozmyślaniu (meditatio) rozumem bada się zawartą w tekście ukrytą prawdę. Modlitwa (oratio) jest skierowaniem serca do Boga, a w kontemplacji (contemplatio) kosztuje się niebiańskiej słodyczy.

Jeśli chodzi o „rozplanowanie” dnia w rytmie Słowa – wokół codziennej Liturgii Eucharystii:
– po południu 30 minut wyznaczone regulaminem na lectio i komentarz biblijny (ze Słowa na kolejny dzień)
– tzw. silentium sacrum – przed snem jeszcze raz samo lectio danego tekstu
– po modlitwie porannej – meditatio
– w ciągu dnia – oratio
-jeszcze wieczorem można przed Jezusem obecnym w Najświętszym Sakramentem – contemplatio

To jest oczywiście propozycja, natomiast po uzgodnieniu z kierownikiem duchowym, można ustalić inny czas poszczególnych kroków modlitwy Słowem. Pamiętamy, że częścią oratio jest Eucharystia, sakrament pojednania i pokuty czy modlitwa różańcowa. W ten sposób cały dzień mija w rytmie Słowa Bożego. W naszym życiu Bóg ma być w centrum. Inaczej wcześniej czy później dochodzi do degradacji życia, a w szeregach kapłańskich nie ma miejsca na zwietrzałą sól. Słowo objawia się tylko kochającym Go. Dlatego potrzeba wielkiej pokory, żeby „znaleźć tę drogocenną perłę, pójść, sprzedać wszystko, co się ma i kupić ją” (por. Mt 13,46). Tak czynią nieliczni i to od nich zależy przyszłość, bo oni niosą światło obecności Boga pośród ciemnych chmur zasłaniających Sens świata – Trójjedynego Boga. Im więcej takich ludzi, tym więcej radości. Radosne przeżywanie wiary ma swoje źródło w osobistym spotkanie z Jezusem Chrystusem. Kto dał się porwać miłości Boga, ten będzie medytował Słowo, a nie dywagował nad codziennymi smutkami. Bóg nas zna. Zna także nasze trudności, krzyże i wątpliwości. Jego Słowo – jak lampa – oświetla rzeczywistość dni.

W wychowaniu i formacji seminaryjnej kluczową rolę odgrywa duchowość maryjna. To Ona, Matka Boża uczy zasłuchania w Słowo, przyjmowania Go, kontemplowania i ogłaszania. Papież Paweł VI w adhortacji Marialis cultus nazywa Maryję „Dziewicą słuchającą, która z wiarą przyjęła Słowo Boże”. Dlatego właśnie Maryja jest ikoną lectio divina.

Pozostaje sobie życzyć, aby modlitewne czytanie Słowa Bożego czyli lectio divina coraz bardziej rozwijało się w naszym seminaryjnym Domu pośród tych, którzy mają być niosącymi Boga „w porę i nie w porę” (por. Tm 4,2). 

Artykuł pierwotnie ukazał się w gazecie seminaryjnej „Poślij mnie”.

Ks. mgr lic. Tomasz Rąpała – ojciec duchowny tarnowskiego Wyższego Seminarium Duchownego.

covid-19-4908692_1920-768x512

Przesłanie na temat walki z koronawirusem COVID-19 – kard. Raymond Leo Burke

Drodzy Przyjaciele!

 

Od pewnego czasu walczymy z rozprzestrzenianiem się koronawirusa, COVID-19. Z tego, co możemy powiedzieć – a jedną z trudności jest fakt, że tak wiele aspektów tej plagi pozostaje niejasnych – walka ta potrwa jeszcze przez pewien czas. Wirus ten jest szczególnie podstępny, ponieważ ma stosunkowo długi okres wylęgania; niektórzy twierdzą, że 14 dni, inni – że 20 dni, a ponadto jest bardzo zaraźliwy, o wiele bardziej niż inne wirusy, które znamy.

Jednym z podstawowych, naturalnych sposobów ochrony przed koronawirusem jest unikanie bliskiego kontaktu z innymi. W istocie ważne jest, żeby zawsze zachowywać dystans; niektórzy mówią, że powinniśmy znajdować się na odległość jarda (metra), inni – że na odległość sześciu stóp (ok. 180 cm – przyp. tłum.) od siebie nawzajem; oczywiście ważne jest też, żeby unikać spotkań w grupach, to znaczy spotkań, w których wielu ludzi przebywa blisko siebie. Ponadto, ponieważ wirus ten przenoszony jest drogą kropelkową, gdy ktoś kicha lub wydmuchuje nos, kwestią kluczową jest częste mycie rąk mydłem antybakteryjnym i ciepłą wodą przez co najmniej 20 sekund oraz używanie dezynfekujących płynów i chusteczek. Podobnie istotne jest dezynfekowanie stołów, krzeseł, blatów i podobnych powierzchni, na których mogły osadzić się [zainfekowane] kropelki i z których przez jakiś czas może roznosić się zaraza. Jeśli kichamy lub wydmuchujemy nos, zaleca się, abyśmy używali papierowej chusteczki, natychmiast ją wyrzucili, a następnie umyli ręce. Oczywiście osoby, u których zdiagnozowano koronawirusa, muszą być poddane kwarantannie, a ci, którzy nie czują się dobrze, nawet jeśli zakażenie koronawirusem nie zostało u nich stwierdzone, powinni – kierując się miłością bliźniego – pozostać w domu, dopóki nie poczują się lepiej.

Mieszkając we Włoszech, w których rozprzestrzenianie się koronawirusa jest wyjątkowo śmiercionośne, szczególnie wśród ludzi starszych i osób delikatnego zdrowia, jestem zbudowany wielką troską, z jaką Włosi chronią siebie oraz innych przed zarażeniem. Jak zapewne już wiecie, system opieki zdrowotnej we Włoszech został poddany ciężkiej próbie starając się zapewnić niezbędną hospitalizację oraz intensywną opiekę medyczną osobom najsłabszym. Proszę, módlcie się za naród włoski, a w szczególności za tych, dla których koronawirus może okazać się śmiertelny oraz za tych, którym powierzona została opieka nad chorymi. Jako obywatel Stanów Zjednoczonych śledzę zjawisko szerzenia się koronawirusa w mojej ojczyźnie i wiem, że ludzie mieszkający w USA coraz bardziej starają się powstrzymać jego rozprzestrzenianie, aby sytuacja obserwowana we Włoszech nie powtórzyła się w ich własnym kraju.

Cała ta sytuacja z pewnością napawa nas głębokim smutkiem, a także obawą. Nikt nie chce zapaść na chorobę związaną z tym wirusem, nikt nie chce też, aby ktoś inny na nią zachorował. W szczególności nie chcemy, aby nasi ukochani seniorzy lub inne osoby słabego zdrowia zostały narażone na niebezpieczeństwo śmierci w wyniku szerzenia się wirusa. Aby walczyć z jego rozprzestrzenianiem się, wszyscy odbywamy swoiste, przymusowe rekolekcje duchowe, zamknięci w swoich mieszkaniach i niezdolni do okazania zwykłych oznak uczucia naszej rodzinie i przyjaciołom. Dla osób odbywających kwarantannę owa izolacja jest niewątpliwie jeszcze bardziej surowa, ponieważ nie mogą one kontaktować się z nikim, nawet na odległość.

Jak gdyby sama choroba związana z wirusem nie była wystarczającym powodem do zmartwienia, nie możemy ignorować spustoszenia ekonomicznego, które zostało spowodowane szerzeniem się wirusa, wraz z jego poważnymi konsekwencjami dla pojedynczych osób i rodzin oraz dla tych, którzy na tak różne sposoby służą nam w naszym codziennym życiu. Siłą rzeczy nasze myśli obejmują także możliwość jeszcze większego spustoszenia wśród ludności naszych ojczyzn i całego świata.

Z pewnością słusznie uczymy się wszystkich naturalnych metod ochrony przeciw zakażeniu i wdrażamy je. Stosowanie wszelkich roztropnych środków mających na celu uniknięcie zakażenia lub rozprzestrzeniania się koronawirusa jest podstawowym aktem miłości bliźniego. Jednakże naturalne środki zapobiegające rozprzestrzenianiu się wirusa muszą mieć na uwadze to, co potrzebujemy do życia, na przykład dostęp do pokarmu, wody i lekarstw. Na przykład państwo, nakładając coraz większe restrykcje na przemieszczanie się pojedynczych osób, umożliwia ludziom odwiedzanie supermarketów i aptek, przy zachowaniu środków ostrożności takich jak separacja społeczna i używanie preparatów do dezynfekcji przez wszystkie zaangażowane strony.

Zastanawiając się nad tym, co jest potrzebne do życia, nie wolno nam zapominać, że przede wszystkim powinniśmy mieć na uwadze naszą relację z Bogiem. Przypominamy sobie słowa naszego Pana z Ewangelii według św. Jana: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać” (J 14, 23). Chrystus jest Panem natury i historii. Obiecał On nam: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Dlatego w zwalczaniu zła koronawirusa naszą najskuteczniejszą bronią jest nasza relacja z Chrystusem wyrażająca się poprzez modlitwę, pokutę, obrzędy religijne i święty kult. Zwracamy się do Chrystusa, aby wyzwolił nas od plagi i wszelkiego zła, a On niezawodnie odpowiada z czystą i bezinteresowną miłością. To dlatego jest dla nas kwestią kluczową w każdym czasie, a nade wszystko w czasie kryzysu, abyśmy mieli dostęp do naszych kościołów i kaplic, do sakramentów, do publicznych obrzędów religijnych i modlitw.

Podobnie jak mamy możliwość kupować pokarm i lekarstwa, jednocześnie dbając o to, by przy tych czynnościach nie rozprzestrzeniać koronawirusa, również musimy mieć możliwość modlić się w naszych kościołach i kaplicach, przyjmować sakramenty i angażować się w akty publicznej modlitwy i obrzędy religijne, abyśmy poznali, że Bóg jest blisko nas i abyśmy pozostali w bliskości z Nim, należnie przyzywając Jego pomocy. Bez pomocy Boga jesteśmy straceni. W dawnych czasach, w okresach plagi, wierni zbierali się na żarliwej modlitwie i brali udział w procesjach. W istocie w Mszale Rzymskim promulgowanym przez św. Jana XXIII w 1962 r. istnieją specjalne teksty dla Mszy Świętej na czas zarazy – Mszy Świętej wotywnej o wyzwolenie od śmierci w czasie zarazy (Missae Votivae ad Diversa, nr 23). Podobnie w tradycyjnej Litanii do Wszytkich Świętych modlimy się słowami: „Od powietrza, głodu i wojny, wybaw nas Panie”.

Często, gdy dotyka nas wielkie cierpienie lub gdy znajdujemy się w obliczu śmierci, pytamy: „Gdzie jest Bóg?” Lecz prawdziwe pytanie brzmi: „Gdzie my jesteśmy?” Innymi słowy, Bóg z pewnością jest przy nas, by nam pomagać i nas ocalić, szczególnie w godzinie ciężkiej próby lub śmierci, lecz zbyt często jesteśmy daleko od Niego, ponieważ nie uznajemy naszej totalnej zależności od Niego, nie modlimy się do Niego codziennie i nie oddajemy Mu hołdu.

W tych dniach kontaktuje się ze mną wielu pobożnych katolików, którzy są głęboko zasmuceni i zniechęceni z powodu niemożności modlitwy i oddawania czci Bogu w swoich kościołach i kaplicach. Rozumieją oni potrzebę zachowywania separacji społecznej i przestrzegania innych środków ostrożności i chcą oni wypełniać te roztropne zalecenia, których z łatwością mogliby przestrzegać w swoich miejscach kultu. Lecz bardzo często muszą zaakceptować dotkliwe cierpienie wiążące się z zamknięciem ich kościołów i kaplic, jak również z brakiem dostępu do sakramentów spowiedzi oraz Najświętszej Eucharystii.

Analogicznie rzecz biorąc, człowiek wiary nie może rozmyślać nad obecnym nieszczęściem, którym jesteśmy dotknięci, nie zastanawiając się jednocześnie nad tym, jak bardzo nasza kultura popularna oddalona jest od Boga. Nie tylko jest ona obojętna na Jego obecność wśród nas, ale buntuje się ona otwarcie względem Boga i względem dobrego porządku, w którym On nas stworzył i podtrzymuje nas przy życiu. Wystarczy, że pomyślimy o powszechnych, gwałtownych atakach na ludzkie życie, na mężczyzn i kobiety, których Bóg stworzył na swój obraz i podobieństwo (Rdz 1, 27), o atakach na niewinne i bezbronne dzieci nienarodzone oraz na tych, którzy mają nadrzędne prawo do naszej opieki, na tych, którzy są mocno obciążeni ciężkimi chorobami, osoby w zaawansowanym wieku lub mające szczególne potrzeby. Jesteśmy codziennymi świadkami szerzenia się przemocy w kulturze, która nie szanuje ludzkiego życia.

Podobnie wystarczy pomyśleć o wszechobecnym ataku na integralność ludzkiej seksualności, naszej tożsamości jako mężczyzny lub kobiety, i o roszczeniu sobie prawa do nadawania sobie – często przy użyciu gwałtownych metod – innej tożsamości seksualnej niż ta, którą dał nam Bóg. Z rosnącą troską obserwujemy niszczycielskie skutki, jakie tak zwana „teoria gender” wywiera na pojedyncze osoby i rodziny.

Ponadto jesteśmy świadkami – i to nawet w ramach Kościoła – pogaństwa, które oddaje kult naturze i ziemi. Istnieją w Kościele ludzie, którzy nazywają ziemię naszą matką, jak gdybyśmy pochodzili z ziemi i jak gdyby była ona naszym zbawieniem. Lecz pochodzimy z ręki Boga, Stwórcy nieba i ziemi. Jedynie w Bogu znajdujemy zbawienie. Modlimy się natchnionymi przez Boga słowami psalmisty: „[Bóg] jedynie skałą i zbawieniem moim, On jest twierdzą moją, więc się nie zachwieję” (Ps 62, 7). Widzimy, jak życie coraz bardziej się sekularyzuje i sprzeniewierza się panowaniu Chrystusa, Syna Boga Wcielonego, Króla nieba i ziemi. Jesteśmy świadkami tak wielu innych przejawów zła, które wynikają z bałwochwalstwa, z kultu nas samych i naszego świata, i zastępują kult Boga, źródła wszelkiego istnienia. Ze smutkiem dostrzegamy w nas samych prawdziwość natchnionych słów św. Pawła dotyczących „bezbożnoś[ci] i nieprawoś[ci] tych ludzi, którzy przez nieprawość nakładają prawdzie pęta”: „Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki” (Rz 1, 18, 25).

Wiele osób, z którymi jestem w kontakcie, rozmyślając nad obecnym światowym kryzysem zdrowotnym ze wszystkimi jego skutkami ubocznymi, wyraziło nadzieję, że poprowadzi nas on – jako pojedynczych ludzi, rodziny i społeczeństwo – do reformy naszego życia, do zwrócenia się ku Bogu, który z całą pewnością jest blisko nas i który w sposób niezmierzony i nieustanny obdarza nas swoim miłosierdziem i miłością.

Bóg nie pozostawił nas w chaosie i śmierci, które zostały sprowadzone na świat poprzez grzech, lecz zesłał swojego Syna Jednorodzonego, Jezusa Chrystusa, by cierpiał, umarł, zmartwychwstał i wstąpił do chwały po Jego Prawicy, aby pozostać z nami na zawsze, oczyszczając nas z grzechu i rozpalając nas swoją miłością. W swojej sprawiedliwości Bóg rozpoznaje nasze grzechy i potrzebę zadośćuczynienia za nie, a jednocześnie w swoim miłosierdziu wylewa On na nas łaskę pokuty i zadośćuczynienia. Prorok Jeremiasz modlił się następującymi słowy: „Uznajemy, Panie, naszą niegodziwość, przewrotność naszych przodków, bo zgrzeszyliśmy przeciw Tobie”, ale później natychmiast dodał: „Nie odrzucaj [nas] przez wzgląd na Twoje imię, od czci nie odsądzaj tronu Twojej chwały! Pamiętaj, nie zrywaj swego przymierza z nami!” (Jr 14, 20-21).

Bóg nigdy nie odwraca się do nas plecami; nigdy nie zrywa swojego przymierza wiernej i trwałej miłości z nami, choć tak często jesteśmy obojętni, zimni i niewierni. W sytuacji, w której obecne cierpienie odsłania tak wiele obojętności, chłodu i obojętności po naszej stronie, jesteśmy wezwani do tego, by zwrócić się ku Bogu i błagać o Jego miłosierdzie. Mamy pewność, że wysłucha On nas i pobłogosławi swymi darami miłosierdzia, przebaczenia i pokoju. Jednoczymy nasze cierpienia z Męką i Śmiercią Chrystusa i w ten sposób, jak mówi św. Paweł, „dopełniam[y] braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1, 24). Żyjąc w Chrystusie, znamy prawdę naszej biblijnej modlitwy: „Zbawienie sprawiedliwych pochodzi od Pana; On ich ucieczką w czasie utrapienia” (Ps 37, 39). W Chrystusie Bóg w pełni objawił nam prawdę wyrażoną w modlitwie psalmisty: „Łaskawość i wierność spotkają się z sobą, ucałują się sprawiedliwość i pokój” (Ps 85, 11).

W naszej całkowicie zsekularyzowanej kulturze istnieje tendencja do postrzegania modlitwy, obrzędów religijnych i kultu jak wszystkich innych aktywności, np. pójścia do kina lub na mecz piłki nożnej, które nie są niezbędne i dlatego mogą zostać odwołane w celu przedsięwzięcia każdego środka ostrożności i ograniczenia rozprzestrzeniania się śmiertelnej zarazy. Lecz modlitwa, obrzędy religijne i kult Boży, a w szczególności spowiedź i Msza Święta są dla nas niezbędne, abyśmy zachowali zdrowie i siły duchowe i abyśmy szukali Bożej pomocy w czasie wielkiego niebezpieczeństwa zagrażającego wszystkim. Dlatego nie możemy po prostu zaakceptować postanowień władz świeckich, które chciałyby traktować kult Boży na równi z pójściem do restauracji lub na turniej sportowy. W przeciwnym razie ludzie, którzy już i tak bardzo cierpią z powodu skutków zarazy, pozbawieni są tych obiektywnych spotkań z Bogiem, który jest pośród nas, by przywrócić zdrowie i pokój.

My, biskupi i kapłani, musimy publicznie wyjaśniać potrzebę katolików – potrzebę zanoszenia modlitw i oddawania czci Bogu w kościołach i kaplicach oraz pójścia w procesji ulicami i drogami, upraszając błogosławienia Boga nad Jego ludem, który tak mocno cierpi. Musimy nalegać, aby regulacje państwowe, również dla dobra państwa, uznały wyjątkowe znaczenie miejsc kultu, szczególnie w okresie kryzysu narodowego i międzynarodowego. W istocie w przeszłości rządy rozumiały nadrzędne znaczenie wiary, modlitwy i narodowego kultu w pokonywaniu zarazy.

Podobnie jak znajdujemy sposób na zaopatrywanie się w pokarm, lekarstwa i inne artykuły pierwszej potrzeby w czasach zarazy, unikając nieodpowiedzialnego ryzyka rozprzestrzeniania się wirusa, tak w analogiczny sposób możemy znaleźć sposób na zaopatrzenie się w to, co jest niezbędne dla naszego życia duchowego. Możemy stworzyć więcej okazji do sprawowania Mszy Świętych i obrzędów religijnych, w których liczni wierni mogliby wziąć udział bez pogwałcenia niezbędnych środków ostrożności przeciw rozprzestrzenianiu się zarazy. Wiele naszych kościołów i kaplic to ogromne budynki. Pozwalają one na gromadzenie się grup wiernych na modlitwie i oddawaniu Bogu czci bez pogwałcenia wymogów „separacji społecznej”. Konfesjonał z tradycyjną kratką zwykle wyposażony jest, a jeśli nie – z łatwością może zostać wyposażony w cienką zasłonę, którą można odkażać środkiem dezynfekującym, aby dostęp do sakramentu spowiedzi był możliwy bez większego trudu i bez niebezpieczeństwa przenoszenia się wirusa. Jeśli dany kościół lub kaplica nie dysponuje wystarczającą liczbą pracowników, którzy mogliby regularnie dezynfekować ławki i inne powierzchnie, nie mam wątpliwości, że wierni, wdzięczni za dary Najświętszej Eucharystii, spowiedzi i publicznych obrzędów religijnych, chętnie w tym dopomogą.

Nawet jeśli z jakichkolwiek powodów nie mamy dostępu do naszych kościołów i kaplic, musimy pamiętać, że nasze domy są rozszerzeniem naszej parafii, są małym Kościołem, do którego przynosimy Chrystusa z naszego spotkania z Nim w większym Kościele. Niech nasze domy w tym czasie kryzysu odzwierciedlają prawdę o tym, że Chrystus jest gościem w każdym chrześcijańskim domu. Zwróćmy się do Niego przez modlitwę, w szczególności przez modlitwę różańcową oraz inne obrzędy religijne. Jeśli wizerunek Najświętszego Serca Pana Jezusa, wraz z wizerunkiem Niepokalanego Serca Maryi, nie został jeszcze intronizowany w naszym domu, teraz jest czas, aby dokonać tej intronizacji. Miejsce, w którym znajduje się wizerunek Najświętszego Serca, jest dla nas małym domowym ołtarzem, wokół którego gromadzimy się świadomi tego, że Chrystus zamieszkuje pośród nas przez wylanie Ducha Świętego w nasze serca i przez złożenie naszych, często ubogich i grzesznych serc w Jego chwalebnym, przebitym Sercu – zawsze otwartym, by nas przyjąć, by uzdrowić nas od grzechu i by wypełnić nas Bożą miłością. Jeśli pragniecie intronizować wizerunek Najświętszego Serca Jezusa, polecam Wam książkę The Enthronement of the Sacred Heart of Jesus, wydaną nakładem Maryjnego Apostolatu Katechistycznego. Jest ona również dostępna w polskim oraz słowackim przekładzie (polski przekład powyższej książki ukazał się nakładem Wydawnictwa Diecezjalnego i Drukarni w Sandomierzu pod tytułem: „Rytuał oddania się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa” – przyp. tłum.)

Tym, którzy nie mają dostępu do Mszy Świętej i Komunii Świętej, zalecam pobożną praktykę Komunii duchowej. Gdy jesteśmy prawidłowo usposobieni do przyjmowania Komunii Świętej, to znaczy gdy jesteśmy w stanie łaski i nie jesteśmy świadomi żadnego śmiertelnego grzechu, który popełniliśmy i który nie został jeszcze odpuszczony w sakramencie pokuty, i gdy pragniemy przyjąć naszego Pana w Komunii Świętej, ale nie jesteśmy w stanie tego uczynić, jednoczymy się duchowo z Najświętszą Ofiarą Mszy, modląc się do naszego Eucharystycznego Pana słowami św. Alfonsa Liguori: „Ponieważ nie wolno mi teraz przyjąć Cię sakramentalnie, wstąp przeto do serca mego przynajmniej z Łaską Twoją”. Komunia duchowa jest pięknym wyrazem miłości do naszego Pana w Najświętszym Sakramencie. Niezawodnie przyniesie nam ona obfite łaski.

Jednocześnie, gdy jesteśmy świadomi popełnienia śmiertelnego grzechu i nie mamy dostępu do sakramentu pokuty, czyli spowiedzi, Kościół zaprasza nas, abyśmy wzbudzali w sobie żal doskonały, to znaczy żal za grzechy, który „wypływa z miłości do Boga miłowanego nade wszystko”. Taki akt żalu doskonałego „przynosi (…) przebaczenie grzechów śmiertelnych, jeśli zawiera mocne postanowienie przystąpienia do spowiedzi sakramentalnej, gdy tylko będzie to możliwe” (KKK 1452). Akt żalu doskonałego usposabia naszą duszę do przyjęcia Komunii duchowej.

Ostatecznie wiara i rozum, jak mają to w zwyczaju, współpracują, by znaleźć sprawiedliwe i właściwe rozwiązanie dla trudnego wyzwania. Musimy używać rozumu, inspirowanego przez wiarę, by znaleźć właściwy sposób uporania się ze śmiertelną pandemią. Ten sposób musi dać pierwszeństwo modlitwie, nabożeństwu i kultowi oraz upraszaniu miłosierdzia Boga dla Jego ludu, który tak bardzo cierpi i który znajduje się w niebezpieczeństwie śmierci. Będąc stworzeni na obraz i podobieństwo Boże, cieszymy się darami intelektu i wolnej woli. Używając tych danych przez Boga darów, zjednoczonych z również danymi przez Boga darami wiary, nadziei i miłości, znajdziemy rozwiązanie w obecnym czasie światowej próby, która jest przyczyną tak wielkiego smutku i strachu.

Możemy liczyć na pomoc i wstawiennictwo wielkiego zastępu naszych niebiańskich przyjaciół, z którymi jesteśmy w sposób intymny zjednoczeni w Świętych Obcowaniu. Dziewicza Matka Boga, święci Archaniołowie i Aniołowie Stróżowie, św. Józef, prawdziwy oblubieniec Maryi Dziewicy oraz patron Kościoła powszechnego, św. Roch, którego pomocy przyzywamy w czasach epidemii oraz inni święci i błogosławieni, do których regularnie zwracamy się w modlitwie, są przy nas. Prowadzą nas i nieustannie zapewniają o tym, że Bóg niezawodnie słucha naszej modlitwy; odpowie On na nią ze swoim niezmierzonym i nieustającym miłosierdziem i miłością.

Drodzy przyjaciele, dzielę się z wami tymi kilkoma refleksjami, głęboko świadomy tego, jak bardzo cierpicie z powodu pandemii koronawirusa. Mam nadzieję, że te refleksje okażą się dla was pomocne. Ponad wszystko żywię nadzieję, że zainspirują was one do tego, byście zwrócili się ku Bogu w modlitwie i nabożeństwie, każdy w miarę własnych możliwości, i abyście w ten sposób doświadczyli Jego uzdrowienia i pokoju. Do tych refleksji dołączam zapewnienie o tym, że codziennie pamiętam o waszych intencjach w mojej modlitwie i pokucie, a w szczególności podczas sprawowania Najświętszej Ofiary.

Proszę was o pamięć o mnie w waszych codziennych modlitwach.

Pozostaję wasz w Najświętszym Sercu Jezusa, Niepokalanym Sercu Maryi i Najczystszym Sercu św. Józefa.

 

Kardynał Raymond Leo Burke
21 marca 2020 r.
Wspomnienie św. Benedykta opata

Tłumaczenie: Izabella Parowicz

pic-768x702

Zdradzony i opuszczony Jezus bierze na Siebie nasze zło – Papież Franciszek

„To nie człowiek służy Bogu, ale Bóg człowiekowi i służy nam bezinteresownie, bo pierwszy nas umiłował” – powiedział Papież w homilii wygłoszonej na Mszy w Niedzielę Palmową. Liturgię sprawował w pustej bazylice św. Piotra w obecności kilku ceremoniarzy i liturgicznej służby ołtarza.

 

Franciszek podkreślił, że  Jezus służy człowiekowi oddając za niego swe życie. Bierze na siebie całe nasze zło, aby nas zbawić. A Bóg nie odbiera mu Jego poświęcenia, ale podtrzymuje Go w cierpieniu, aby nasze zło zostało pokonane dobrem i przeniknięte zostało na wskroś miłością. W swoim oddaniu człowiekowi Jezus doświadczył zdrady i opuszczenia.

 „To straszne, gdy odkrywamy, że uzasadnione zaufanie zostało zawiedzione. W głębi serca rodzi się tak wielkie rozczarowanie, że życie zdaje się już nie mieć sensu. Dzieje się tak, ponieważ rodzimy się, aby być kochanymi i aby kochać, a rzeczą najbardziej bolesną jest zdrada ze strony tych, którzy przyrzekli nam być wiernymi i bliskimi. Nie możemy sobie nawet wyobrazić, jak bolesne to było dla Boga, który jest miłością – podkreślił Ojciec Święty. – Spójrzmy w nasze wnętrze. Jeśli będziemy wobec siebie szczerzy, to zobaczymy nasze niewierności. Jak wiele kłamstw, obłudy i dwulicowości! Ileż dobrych intencji zdradzonych! Ileż niedotrzymanych obietnic! Ileż postanowień się rozpłynęło! Pan zna nasze serce lepiej niż my, wie jak słabi i niestali jesteśmy, jak często upadamy, jak ciężko nam powstać i jak trudno uleczyć niektóre rany. A co uczynił, żeby wyjść nam naprzeciw, żeby nam służyć? To, co powiedział przez proroka: „Uleczę ich niewierność i umiłuję ich z serca” (Oz 14, 5). Uzdrowił nas, biorąc na siebie nasze niewierności, odpuszczając nam nasze zdrady.“

Papież przypomniał słowa Jezusa wypowiedziane na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?”. Podkreślił, że w nich Jezus zanosi Bogu w modlitwie najskrajniejszą rozpacz. A wszystko po to, aby nam służyć.

 „Bo kiedy czujemy się przyparci do muru, kiedy znajdujemy się w ślepej uliczce, bez światła i bez wyjścia, kiedy wydaje się, że nawet Bóg nie odpowiada, abyśmy pamiętali, że nie jesteśmy sami. Jezus doświadczył całkowitego opuszczenia, sytuacji najbardziej Jemu obcej, aby być w pełni solidarnym z nami. Uczynił to dla mnie, dla ciebie, żeby ci powiedzieć: «Nie lękaj się, nie jesteś sam. Doświadczyłem w pełni twojej rozpaczy, aby być zawsze u twego boku» – zaznaczył Ojciec Święty. – Oto jak dalece Jezus nam służył, zstępując w otchłań naszych najokrutniejszych cierpień, aż po zdradę i opuszczenie. Dzisiaj, w dramacie pandemii, w obliczu tak wielu pewników, które się rozpadają, w obliczu wielu zdradzonych oczekiwań, w poczuciu opuszczenia, które ściska nam serce, Jezus mówi do każdego z nas: «Odwagi: otwórz swoje serce na moją miłość. Poczujesz pocieszenie Boga, który cię podtrzymuje».“

Franciszek zaznaczył, że naszą odpowiedzią na służbę Jezusa winna być miłość Boga i bliźniego. „Przed Bogiem, który służy nam do tego stopnia, że daje życie, prośmy o łaskę, by żyć, aby służyć. Spróbujmy nawiązać kontakt z tymi, którzy cierpią, z tymi, którzy są sami i w potrzebie” – podkreślił Papież. Na zakończenie zwrócił się do młodych, w dniu, który w Kościele od 35 lat jest szczególnie im poświęcony.

„Drodzy przyjaciele, spójrzcie na prawdziwych bohaterów, którzy w tych dniach się ujawniają: nie są to ci, którzy mają sławę, pieniądze i sukcesy, ale ci, którzy dają siebie, aby służyć innym. Poczujcie się wezwani, by postawić na szali wasze życie. Nie bójcie się poświęcić go dla Boga i dla innych, zyskacie na tym! – podkreślił Ojciec Święty. – Ponieważ życie jest darem, który otrzymujemy dając siebie. Dlatego też największą radością jest powiedzenie «tak» dla miłości, bez «jeśli» czy «ale». Tak jak Jezus uczynił to dla nas.“

Źródło: vaticannews.va/pl

d1

Przywrócenie Eucharystii nie może się odbywać kosztem profanacji – kard. Robert Sarah

Nikt nie może powstrzymać kapłana od słuchania spowiedzi czy udzielania Komunii. A zatem nawet jeśli wierni nie mogą uczestniczyć we Mszy św., mogą prosić o spowiedź i Komunię – powiedział prefekt watykańskiej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. Kard. Robert Sarah odniósł do sytuacji we Włoszech, gdzie od niemal dwóch miesięcy wierni nie mogą uczestniczyć w Eucharystii. Co więcej rządowe dekrety o rozluźnieniu sanitarnych obostrzeń, nadal nie przewidują publicznych liturgii. Episkopat prowadzi jednak z rządem negocjacje dotyczące bezpiecznego sprawowania Eucharystii, w tym udzielania Komunii.

 

Odnosząc się do medialnych informacji na ten temat kard. Sarah podkreślił, że przywrócenie Eucharystii nie może się odbywać kosztem profanacji. Najświętszy Sakrament trzeba traktować w sposób godny Boga. Nie do przyjęcia jest więc na przykład pomysł, by Hostie były udostępniane w plastikowym opakowaniu na zasadzie samoobsługi czy Komunii na wynos.

„Nie możemy traktować Eucharystii jak banalnego przedmiotu. Nie jesteśmy w supermarkecie” – powiedział kard. Sarah w wywiadzie dla portalu Nuova Bussola Quotidiana. Podkreślił on, że nawet jeśli brak dostępu do Eucharystii powoduje cierpienie, to sam sposób udzielania Komunii nie podlega negocjacji. Przypomniał, że w Kościele nadal obowiązuje zasada, że wierny ma wolność wyboru w sposobie przyjmowania Komunii na rękę bądź do ust. Ta reguła musi być uszanowana – powiedział szef watykańskiej dykasterii odpowiedzialnej za liturgię i sakramenty.

Podkreślił on również, że nie powinniśmy się przyzwyczajać do Mszy w telewizji czy w internecie. Bóg się wcielił, nie jest rzeczywistością wirtualną – przypomniał kard. Sarah, dodając, że takie liturgie są też szkodliwe dla samych kapłanów. „Podczas Mszy mają oni patrzeć na Boga, a tymczasem przyzwyczajają się do patrzenia na kamerę, jakby to był jakiś spektakl. Tak dłużej być nie może” – powiedział watykański purpurat.

Zastrzegł zarazem, że nie powinniśmy się dziwić, iż diabeł w sposób szczególny atakuje dziś Eucharystię. Ona jest bowiem sercem życia Kościoła. „Jestem jednak przekonany – dodał kard. Sarah – że głównym problemem jest wiara kapłanów. Gdyby kapłani byli świadomi, czym jest Eucharystia, to niektóre sposoby jej sprawowania i niektóre hipotezy na temat udzielania Komunii w ogóle nie przyszłyby im do głowy. Jezusa nie wolno traktować w ten sposób”. Przestrzegł on również przed naśladowaniem tego, co dzieje się w niemieckim Kościele. Robi się tam wiele rzeczy, które nie mają nic wspólnego z wiarą katolicką, lecz są protestantyzmem.

Źródło: vaticannews.va/pl